środa, 18 stycznia 2017

Rozdział 1

Niska postać odziana na granatowo, z gumową maską gazową na twarzy, przekradła się do zdezelowanych drzwi opuszczonej rezydencji, która dawno za sobą miała lata świetności – teraz bardziej przypominała opuszczone zamczysko, niż miejsce jeszcze przez kogoś zamieszkane. Nawet, jeżeli tymi mieszkańcami byli praktycznie sami faceci dbający tylko o miejsce do spania i dach nad głową, a nie o to, jak się to wszystko prezentuje w oczach innych.
Gabinet ich przywódcy wcale nie odbiegał od tej reguły, choć zamiast typowych męskich pierdół porozrzucanych to tu, to tam, jego małe królestwo tonęło we wszelakich papierach, poczynając od listów ze zleceniami, rachunków i notatek, a na portretach pamięciowych kończąc. Jedynym, który potrafił się odnaleźć w tym rozgardiaszu i jednocześnie najlepiej się w nim czuł, był człowiek w czerwonym mundurze, kręcący się przy regale z książkami. Pochłonięty lekturą nawet nie zauważył zamaskowanego, który, powstawszy z kucek, dumnie wyprostowany pojawił się w plamie światła wpadającej przez wybite okno po prawej. Było lato, gorąc nie zobowiązywał wcale do wymiany szyby – przeciągi były wskazane, nawet kosztem bezpieczeństwa.
Przybysz przez dłuższą chwilę przypatrywał się mężczyźnie z umiarkowanym zainteresowaniem, by w końcu obwieścić kobiecym głosem zdeformowanym przez maskę. 
-Cel wyeliminowany.
Herszt uniósł dłoń na znak, że dotarła do niego wiadomość, jednak wciąż nie odrywał wzroku od trzymanej książki. Po kilku chwilach ciszy zaznaczył odpowiedni fragment, odłożył ją i zwrócił się do czekającej postaci.
-Czy były jakieś problemy? – Poorana bliznami twarz wciąż miała na sobie resztki wcześniejszego skupienia, była autentycznym symbolem wszystkich zwycięskich walk i doświadczenia nabytego przez całe 42 lata życia. Lecz oprócz tej surowości ci, którzy dobrze znali Dauda, wiedzieli, że pod tą maska krył się wspaniały kompan i niezawodny przyjaciel.
-Spokojnie, jak na wojnie – odparła dziewczyna, ściągając kaptur i przymocowaną do niego maskę Wielorybnika. Była młoda, nie mogła mieć więcej, jak dwadzieścia lat, wciąż z radosną iskrą w szarych oczach. Była dość szczupła, żeby nie powiedzieć chuda, typowy mundur leżał na niej jak na wieszaku, przez co musiała przytrzymywać go kilkoma paskami, by nie zsunął się z niej w trakcie ruchu. Ciemne włosy związywała znoszoną wstążką. – Czyste cięcie i mała znajdźka do rąk własnych – w jej dłoni pojawił się plik kartek zapełnionych równymi literami.
Wzrok Nożownika z Dunwall zmiękł. Podszedł do dziewczyny i odebrał papiery, po czym bez ostrzeżenia poczochrał ją po włosach.
-Adharo, przecież wiesz, że nie lubię, jak jesteś taka poważna.
Przewróciła oczami z udawanym niezadowolonym jękiem.
-Znasz mnie, chcę być profesjonalna. Nie potraktowałbyś mnie poważnie, gdybym wpadła tu z piskiem, powitała cię klapsem niespodzianką i… - Zamarła na chwilę - …nie, na to ostatnie jesteś za sędziwy.
-Udam, że tego nie słyszałem – łypnąwszy na nią z rozbawieniem, odwrócił się z powrotem do biurka, kartkując dostarczone dokumenty. – Dobra robota, mamy dane kolejnego kontaktu Winterdoma. – Odznaczył coś w notesiku i odłożył go na chyboczącą się stertę obok regału. Nikt, kto choć raz odwiedził to pomieszczenie, nie wiedział, jakim cudem Daud odnajdywał się w tym labiryncie ani jak udawało mu się utrzymać te wszystkie rozedrgane kolumny w miarę pionowej pozycji.
-Jestem ci jeszcze w czymś potrzebna? – Spytała, przybliżając się do długiego biurka. Podobnie jak wcześniej, odpowiedź pojawiła się dopiero po chwili.
-Czeka nas jedno większe zlecenie, Thomas przygotowuje szczegółowy plan, ma dać ci znać, kiedy skończy. Tymczasem – zerknął na nią kątem oka – masz czas na odpoczynek.
-Świetnie – ostatnia głoska zaginęła w mocarnym ziewnięciu – mam nadzieję, że da mi trochę wolnego, zanim przyleci z tą swoją teczką. I, um… Daud?
Spojrzał na nią z niemym pytaniem.
-Czy ktoś z nas zachorował? – Powiedziała to tak niepewne, jakby bała się, że go tym urazi. – W kanałach ewakuacyjnych jest coraz więcej płaczków, natknęłam się na co najmniej trójkę. 
-Gdyby ktoś zachorował, byłabyś pierwszą, która by się o tym dowiedziała. – Skwitował. – A teraz połóż się, zaraz padniesz.
Zasalutowała niedbale w odpowiedzi i rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając mężczyznę samego. W ułamku sekundy pojawiła się na dachu naprzeciwległego budynku, zaraz nad „parkiem”, właściwie jedynym miejscem w Zatopionej Dzielnicy, gdzie rosło coś zielonego. Nawet, jeżeli były to tylko trujące rośliny wykorzystywane w ich morderczym fachu. Dziarskim krokiem ruszyła na północ, do części mieszkalnej. Jednak czuła, że nie wszystko było w porządku. Wczesne popołudnie obfitowało zazwyczaj w odgłosy rozmów, kroków i zwyczajnego życia ludzi zamieszkujących to miejsce, teraz panowała nienaturalna cisza. Wyobraźcie sobie siebie w pustym mieszkaniu, miejscu gdzie panuje kompletny bezruch oprócz dźwięków, które sami wydajecie. Wtedy wyobraźnia zaczyna płatać nam figle, wydaje nam się, że coś słyszymy, że coś przez przypadek szurnęło krzesłem lub otworzyło skrzypiące drzwi. Na pierwszy rzut oka jest to całkowicie bezpieczne, prawda? Regularne podnoszenie ciśnienia jest dobre dla naszego ciała. Lecz problem zaczyna się, gdy coś rzeczywiście poruszy się dwa pokoje dalej.
Kładka w dole trzasnęła niespodziewanie, jakby ktoś wrzucił na nią kowadło, przez co dziewczyna prawie dostała zawału. Zsunęła się z dachu wprost na niższy balkon, który prowadził do kompletnie nieużywanego budynku. Był po prostu zbyt zdezelowany, by normalny, rosły mężczyzna mógł bezpiecznie stąpać po podgniłej podłodze, jednak dla drobnej Wielorybniczki nie stanowiła ona problemu. Przez to ta przestrzeń stawała się o wiele bezpieczniejsza, niż inne części Dzielnicy.
Adhara z roztargnieniem założyła maskę i, szybko oddychając, usunęła się w cień. Była poza zasięgiem wzroku przeciwnika na zewnątrz, choć w gruncie rzeczy nie była pewna, czy tylko poza mieszkaniami jest niebezpiecznie. Wielorybnicy w swoim domu obierali różne ścieżki, mniej lub bardziej wymagające, lecz większość z nich ginęła w skomplikowanym labiryncie ruin, połamanych desek i dziur w ścianach budynków. Zatem nie było miejsca, gdzie nie można było się dostać przez kładki, okna i dodatkowo dorobione wejścia, gdy ktoś za bardzo zakręcił się w gąszczu prowizorycznych korytarzy i postanowił dodać swoje trzy grosze do dekadowej konstrukcji.
Wychyliła się przez jedną z większych dziur w podłodze, na co ta zaprotestowała głośnym skrzypnięciem, które mogłoby obudzić zmarłego. Zakurzone niższe piętro było na szczęście puste, więc nie zdradziła swojej obecności. Na razie. Ostrożnie zeskoczyła na mniej zniszczoną kondygnację i wyuczonym, cichym krokiem pognała na północ, do bardziej wytrzymałych budynków. Jeżeli musiała odnaleźć kogokolwiek z dowódców oddziałów, to najprawdopodobniej tam, a wszystko dzięki zbrojowniom, gdzie uzupełniano arsenał wciąż dorabiany przez nieprzepadających za zabijaniem członków zgromadzenia.
Gdzieś w połowie drogi kula od pistoletu roztrzaskała zasłonięty deskami otwór kilkanaście kroków od biegnącej skrytobójczyni. W ułamku sekundy dziewczyna rozpadła się na drobne kawałeczki, by pojawić się w kolejnej sali, na tyle szybko, że strzelec nie dał rady dojrzeć, gdzie zniknęła.
-Co to było? – Odezwał się strażnik również znajdujący się w tym pomieszczeniu. Najwidoczniej rozpoczęli już przeszukanie budynków. Adhara strzeliła się mentalnie w twarz za takie roztargnienie; może uciekła przed jednym agresorem, ale prawie wpadła na drugiego! Ten jeszcze nie do końca świadomy jej obecności, w końcu mało kto od tak pojawia się od tak za czyimiś plecami, rozglądał się na boki, jeszcze jej nie dostrzegając. Jest szansa.
Z cichym zgrzytem dobyła rzeźnickiego noża i rzuciła się na mężczyznę, zatapiając ostrze w zagłębieniu obojczyka. Ten zdążył tylko sapnąć, zanim osunął się na podłogę podtrzymywany przez oprawczynię, żeby nie zrobił jeszcze większego rabanu. Trzy sekundy sprawdzania, czy cios był skuteczny, potem kolejne Mignięcie i, już ostrożniejsze, ponowienie wędrówki do zbrojowni. Wołania żołnierzy na zewnątrz stawały się coraz głośniejsze i głośniejsze, musiała zbliżać się do ich centrum dowodzenia.
Ale gdzie byli Wielorybnicy? W całej Dzielnicy się od nich roiło, nie można było zrobić kroku, żeby nie natknąć się na zamaskowanego pobratymca, a teraz jedyną żywą spotkaną istotą był strażnik. Już nie tak żywy, jak powinien być. Rzuciła okiem na dziedziniec i momentalnie zamarła z przerażeniem na twarzy. Spodziewani strażnicy rozstawili na dachu jednej z niższych budowli jakąś machinę łudząco podobną do tych cholernych rewidentowskich pozytywek, tyle, że o wiele większą i zapewne głośniejszą. Na szczęście nie była jeszcze uruchomiona.
Jeszcze.
Niżej, na kładkach z blachy, poruszały się szare mundury, praktycznie sami szeregowcy, dostrzegła tylko jednego dowódcę drącego japę na podkomendnych, jakby byli psami, a nie ludźmi. Oprócz tego, przy tym niepokojącym cacku kręcili rewidenci. A miedzy nimi Wielorybnicy. Niektórzy związani klęczeli w centrum tej całej panoramy, inni leżeli z poderżniętymi gardłami. Reszta była właśnie spychana wprost do głównego kanału Zatopionej Dzielnicy na pastwę ośluz.
Jakim cudem udało im się zaskoczyć ponad dziesiątkę wykwalifikowanych skrytobójców? Nad młodzikami nawet się nie zastanawiała, dopiero zaczynali trening i nie mieli takich umiejętności jak ich starsi stażem koledzy, ale związani mistrzowie nie byli zbyt krzepiącym widokiem.
Zanim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, silna łapa zacisnęła się na jej ramieniu w stalowym uścisku i pociągnęła ją w głąb budynku. Zaskoczona dziewczyna od razu dobyła nóż, jednak druga dłoń zablokowała jakikolwiek ruch ręką.
Musiała mieć do czynienia z mężczyzną, sadząc nie tylko po łatwości, z jaką zablokował jej ręce w uścisku jednej dłoni, ale również przez zapach, męski pot i woda kolońska użyta dosyć niedawno; wciąż intensywna i… znajoma?
-Nie szarp się, to ja – przefiltrowany przez maskę oddech owionął jej odsłonięty na chwilę kark. Adhara momentalnie wyrwała się z uścisku, choć tylko dlatego, bo jej na to pozwolono, i odwróciła się przodem do Wielorybnika.
-Aedan, debilu, prawie dostałam zawału!
Odpowiedział jej stłumiony gumą chichot. – Gdybym był strażnikiem, już byś nie żyła.
-Gdybyś był strażnikiem, tupałbyś jak stepujący wieloryb! – Odwarknęła zirytowana. Wskazała na dziurę z widokiem na główny kanał – mordują naszych ludzi, a ty sobie tutaj siedzisz?
-Jestem skrytobójcą, nie rzeźnikiem. – Rozłożył ręce w bezradnym geście – sam kilku już załatwiłem, ale tam jest ich zbyt wielu.
-Cóż, teraz jest nas dwójka, to coś zmienia? – Uniosła brew pod maską.
-Trójka – obok nich zmaterializował się kolejny Wielorybnik z niebieską chustką na ramieniu, Thomas.
-Czwórka, tyle wystarczy. – Daud załadował mini kuszę na lewej ręce, a znak Odmieńca zabłysł na moment, jakby przygotowywał się na pewną konfrontację z ludźmi Cesarzowej. – Zagnieździli się w naszym domu jak szczury, więc pozbędziemy się ich jak szczurów.
-Mają jakiś swój najnowszy wynalazek, trzeba go najpierw popsuć – Adhara poszła w ślady mistrza, a kusza zaterkotała cicho, gdy naciągała cięciwę – zajmę się nim.
-Skoro maleństwo przejmuje pozytywkę, ja biorę zakładników. – Aedan skrzyżował ręce na piersi, uśmiechając się krzywo pod maską. Wiedział, że wspomniana towarzyszka nie przepadała za tym określeniem i gdyby nie obecność Dauda, rzuciłaby mu się do gardła.
-Ty i Thomas zbierzecie pozostałych ludzi i uwolnicie naszych, ale dopiero na nasz znak. Jeżeli uruchomią te ustrojstwo zanim je zneutralizujemy, będziemy mieli problem. – Nożownik wyjrzał przez otwór, a upewniwszy się, co do kompletnej nieświadomości wroga skinął podopiecznym.
-Spotkamy się po wszystkim – zasalutował Thomas, po czym on i Aedan zniknęli z cichym szumem wibrującej mocy. 
-No to ruszamy – stwierdziła Adhara, sprawdzając liczebność arsenału pod płaszczem. Pięć strzałek usypiających, dwie wybuchowe, trzy zwykłe bełty, fiolka gazu duszącego, granat i dwie miny, tyle zostało jej po ostatniej misji; teraz nie wydawało się zbyt okazałe jak na taką okoliczność. 
Daud, jakby czytając jej w myślach, obwieścił: 
-Odcięli zbrojownię, więc nawet nie próbuj się poświęcać dla kilku bombek, musi nam starczyć to, co mamy.
-W takim razie daj mi jeszcze dwa granaty, uszkodzę nimi gniazda tranowe – wyciągnęła rękę po wspomniane środki wybuchowe, na co mężczyzna pokręcił tylko głową.
-Widzę, że masz już gotowy plan, jak zwykle. – Oddał jej parę bomb. – Ale uważaj na siebie, moja droga.
-Nie rozckliwiaj się, tylko zastanów nad tym, jak będziemy to świętować. – Puściła mu „oczko”, cofnęła się lekko i bezszelestnie wyskoczyła z budynku, rozpływając się w powietrzu. Daud śledził ją wzrokiem przez tę krótką chwilę, by ostatecznie przybliżyć się do otworu i wyjrzeć przezeń na kanał. Czarna postać pojawiła się kilkanaście metrów od zdradliwej maszyny, gdyby nie skupiał wzroku w tym konkretnym punkcie, wcale by jej nie zauważył. Była naprawdę dobra, jak mało kto z jego ugrupowania.
Odczekał chwilę, aż Wielorybniczka zakradnie się za stalowe pudło, po czym sam przystąpił do akcji. Jednym porządnym Mignięciem znalazł się po drugiej stronie ustrojstwa, zaledwie siedem metrów od pierwszego rewidenta, który jak gdyby nigdy nic obserwował płynące z prądem kanału ciała obrońców. Nożownik uspokoił oddech, dobył nóż i jednym celnym pchnięciem zakończył żywot kapłana. Jego ciało dołączyło do tych, które już dryfowały krwawym nurtem brudnej rzeki poniżej, a jego plusk zgrał się z pozostałymi, cyklicznymi odgłosami. Nie był w stanie stwierdzić, ilu jego ludzi już tak skończyło, jednak nie zmieniało to faktu, że była to liczba zbyt duża, by mógł przejść obok tego obojętnie.
Sama organizacja Wielorybników liczyła ponad setkę członków, w tym jego i siedemnastu mistrzów skrytobójczych, niezależnych lub będących dowódcami mniejszych oddziałów przyuczających się do fachu. Ten, kto zaplanował dzisiejszy atak musiał być dobrze poinformowany o strukturze płatnych zabójców; na małym placu przed machiną znajdowała się dziewięciu mistrzów schwytanych zapewne przez rewidenta z pozytywką Holdgiera wciąż krążącego wokół nich, zaś ci, którzy nie ukończyli pełnego szkolenia byli już martwi, więc straż musiała bez problemu ich rozróżnić. Pytaniem było, kto puścił parę o znaku rozpoznawczym mistrzów?
Barwione na czarno ostrza leżały usypane w stos przed zakładnikami.

Adhara zwolniła dwie blokady przy gniazdach, a gdy stalowa płyta odsunęła się z cichym sykiem wyciągnęła zbiornik z tranem i odstawiła go kilka metrów od machiny. Uszkodziła wcześniej głośniki alarmowe, więc rewidenci nawet nie zauważyli, jak pozbyła się tej i dwóch kolejnych baterii. Z resztą tych, którzy mieliby się spostrzec dawno już nie było, Daud się o to zatroszczył. Pojawił się za nią bezszelestnie, ocenił krótkim spojrzeniem prowizorycznie skonstruowaną mini-bombę, po czym skinął głową i zniknął, pozostawiając dziewczynę sam na sam z machiną.
Jeszcze tylko krótka modlitwa, odbezpieczenie ładunku i mogła skierować się do Aedana i Thomasa.
Wybuchając, pozytywka wydała z siebie ostatni żałosny jęk, beznadziejną nutę, która wstrząsnęła całą Zatopioną Dzielnicą od zalanych fundamentów aż po sterczące najwyżej drewniane pale. Moc Odmieńca na ten krótki moment zamarła u samego źródła, a dotychczas niezawodna nić pomiędzy Daudem i jego ludźmi pękła z trzaskiem, wyrywając z Wielorybników ostatki zdrowego rozsądku. Każdy, kto czerpał moc z magicznego wału transmisyjnego na powrót stał się zwykłym, kruchym człowiekiem kulącym się od nagłego bólu głowy.
Nikt z Wielorybników w gruncie rzeczy nie wiedział, jakim cudem Daudowi udało się podzielić moc, którą otrzymał na wyłączność, ale też nie pytali, żyjąc podług zasady „mniej wiesz, lepiej śpisz”. Po prostu korzystali z dobrodziejstw Odmieńca, choć nawet między nimi momentami aż wrzało od plotek i domysłów. Cała Dzielnica podzielona była na kilka obozów – ludzi twierdzących, że wał transmisyjny pochodził od samego wielorybiego bóstwa, które zafascynowane umiejętnościami skrytobójców postanowiło podzielić się swoją mocą również z nimi, tych wierzących w istnienie czarnej magii i biegłości Dauda w tym mrocznym fachu, oraz Wielorybników, którzy mówiąc szczerze, mieli to kompletnie gdzieś, byli święcie przekonani, że poradziliby sobie nawet i bez pomocy Odmieńca.
Do tych ostatnich należała Adhara, choć ten nieplanowany ubytek mocy wcale nie obszedł się z nią delikatnie. Padła na twarz w połowie Mignięcia, o subtelności i ciszy nie było nawet mowy, strażnicy od razu dostrzegli czarny kształt, który nagle zmaterializował się nad kupą gruzu.
Dziewczyna sądziła, że gorzej już być nie może, nie przewidziała, że tak mała siła wybuchu poruszy wielką korbą wewnątrz pozytywki ani że tak mocno wpłynie to na jej umysł - miała wrażenie, że coś chwyciło ją za jelita i usiłowało zrobić z nich sznurek na bieliznę, a czaszka praktycznie zapadała się do wewnątrz, by za wszelką cenę zapełnić pustkę, która pojawiła się po zniknięciu więzi z Daudem. Musieli za bardzo przyzwyczaić się do nadnaturalnych mocy, które otrzymali od Odmieńca, wręcz uzależnili się od nich, by teraz cierpieć jak narkomani, ślepe dzieci pozbawione kijka, tylko, dzięki któremu miały jako taki obraz świata. Zdążyła się tylko podnieść do czworaków, jak jeden z szarych mundurów kopnął ją z rozpędu w brzuch. Ze stłumionym jękiem potoczyła się po ceglastej powierzchni. Napastnik już chciał złapać ją za szyję i ściągnąć zakurzoną maskę, gdyby nie nóż, który jak iglica wytrysnął z jego piersi. Rewident jak na zawołanie uruchomił swoją mniejszą pozytywkę, żeby obezwładnić możliwego wybawcę swojego celu, jednak po chwili jego głowa potoczyła się z cichym brzdękiem opadającej maski.
Adhara wykorzystała te chwilę nieuwagi dwóch pozostałych przy życiu żołnierzy, jednym ruchem rozpłatała krtań szeregowca, a gdy ten w nieświadomym akcie zemsty zatoczył się na wrzeszczącego coś przełożonego, przebiła ich na wskroś – długie, zwężające się ostrze noża rzeźnickiego bez problemów przedarło się przez dwa korpusy napastników. Było dobre i funkcjonalne, a zadbane, jednym cięciem mogło przeorać pancerz wozu wywożącego zwłoki z Dunwall. Oczywiście nikt nie był na tyle głupi, by notorycznie tępić mocarny oręż na pojeździe pełnym wszelakiego ustrojstwa, które hulało po stolicy Gristolu i narażać się na możliwe zarażenie… Nie licząc Aedana. On próbował wszystkiego, przez co praktycznie co dwa tygodnie lądował u medyka z nowym złamaniem lub wstrząśnieniem mózgu, gdy Mignięcie nie zadziałało tak, jak jego „genialny” plan przewidywał.
Thomas i jego towarzysz widząc poruszenie na placu obok, od razu przystąpili do uwalniania kulących się z bólu Wielorybników – osłabieni przez dłuższe oddziaływanie pozytywki mieli spore trudności z powstaniem po zerwaniu więzów, ale upór, który nie raz uratował ich od rychłej śmierci i tym razem podziałał. Szybko zniknęli w głębi budynku, gdzie mogli odpocząć i dokończyć dzieła rozpoczętego przez herszta i ocalałych mistrzów.
Przed tym jednak Daud odnowił wał transmisyjny; w jednej chwili jego znak najpierw zaczął się skrzyć, by ostatecznie pojawić się u jego podopiecznych, jako symbol paktu między nimi a wielorybim bóstwem. Moc zapulsowała w ich żyłach.
-Nie mam pojęcia, jakim cudem odnaleźli naszą kryjówkę. – Westchnął dowódca Wielorybników, widocznie dotknięty tą sytuacją. Stracił wielu obiecujących rekrutów, na dodatek wróg podkradł się na tyle cicho, że zaskoczył wszystkich mieszkańców Dzielnicy.
-Być może wcale się nie starali – odparł Aedan, wzruszając ramionami. – Ostatnio wzmogła się aktywność rewidentów, bo natknęli się na opustoszałą kapliczkę gdzieś nieopodal mostu Kaldwina. Serio, mają ogon jak stąd do Tyvii, przecież dawno już ją przeszukaliśmy…
-Są jak dzieciaki – warknął na to Thomas – każdy pretekst dla nich jest idealny na pokazanie swojej najnowszej zdobyczy. Nawet, jeżeli tylko przeczesują całe miasto w poszukiwaniu „nieczystych”.
Adhara zaśmiała się niemrawo, sprawdzając stan swojego brzucha po ataku ze strony żołnierza; pod podwiniętą koszulą błyszczała idealnie odciśnięta podeszwa okutego buta, ukazująca dość niekorzystny stosunek szeregowca do bezbronnego Wielorybnika z głową w gruzie.
-Mają tendencję do załatwiania sobie podobnych zabawek, więc nie zdziwiłabym się, gdyby za tydzień wpadli tutaj z dwoma takimi krowami.
Aedan uniósł brew pod maską 
-…Wtedy nie będą mieli nic do roboty. Co najmniej dwa nasze oddziały ośluzy ruchają w każdy otwór.
-O wiele za dużo – skwitował Daud, a w tej chwili ostatni z uwolnionych podniósł się gotowy do obrony swego domu. – Przeszukujemy budynki od tego miejsca aż po granice Zatopionej, najlepiej w parach, żeby nie zaskoczyli nas ponownie. – Odpowiedziało mu zgodne „Tak jest!”. Herszt uśmiechnął się pod nosem podbudowany ofiarnością swoich ludzi. – Możecie się wyżyć na niedobitkach. - Na ten sygnał Wielorybnicy wydali z siebie wojowniczy okrzyk i rozpłynęli się z sykiem wibrującej mocy. Mężczyzna zwrócił się do dziewczyny, jedynej pozostałej kamratki. – W porządku?
-Bywało gorzej…
-Kiedy pozbędziemy się tych śmieci, idziesz od razu do medyka. – Zarządził ojcowsko, nie pozwalając jej dokończyć zdania. Adhara jęknęła zniecierpliwiona. Od kiedy pamiętała Daud chuchał i dmuchał na nią, jakby każda, nawet najmniejsza ranka miała zafundować jej długą i Odmieniec jeden wie jak bolesną śmierć. Nie poprzestawał jednak na samych urazach – był taki okres w jej życiu, gdy Nożownik stwierdził z nagła, że w gruncie rzeczy się ona zaniedbuje, przez co obrał sobie za punkt honoru codzienne zmuszanie jej do wciskania w siebie wszelakich konserw i tradycyjnych ośmiu godzin snu. Odpuścił sobie dopiero wtedy, gdy, jeszcze jako dziesięcioletnia dziewczynka, uciekła od niego na bite dwa tygodnie. Biedak odchodził od zmysłów, podczas gdy mały brzdąc dość mocno zaprzyjaźnił się z osławioną Babunią Łach i wykonywał dla niej drobne prace zbieracza w zamian za dach nad głową i jedzenie.
Całkiem możliwe, że tej zdrady Daud jeszcze nie zdążył jej wybaczyć.
Kulisty granat wturlał się do ich małej bazy, tykając coraz szybciej z każdym ułamkiem sekundy. Mignęli w ostatniej chwili – eksplozja zamieniła jedną ze ścian w kupę gruzu, przez co idealnie wkomponowała się w ogólny rozgardiasz nadgryzionej zębem czasu i natury Dzielnicy. Świadkowie podobnych procesów niszczących zgodnie twierdzili, że im więcej tam rozwalonych mieszkań, tym robiło się piękniej i bardziej swojsko. Na tyle swojsko, że w Miesiącu Wiatru każdego roku, Wielorybnicy bawili się w układanie figur z gruzu i cegieł, tylko po to, by uwieńczyć swoją pracę rzucanką. Tak, dokładnie tym samym gruzem i cegłami.
Szeregowiec, skryty dotychczas w jednym z budynków, rzucił się na Adharę z wojowniczym okrzykiem, jednak jedyne, co go spotkało, to lekko falujące powietrze z resztkami czarnych kawałeczków Mignięcia. Nim się obrócił, rękojeść wielorybniczego noża wgniotła mu się w szczękę i pozbawiła go równowagi. Świst zwalnianej cięciwy uprzedził krótki, stalowy bełt, który utkwił w jego krtani i kolejny, tym razem między jego oczami. Szarak osunął się na ziemię z wyrazem niedowierzania na twarzy.
Huk wystrzału pistoletu tranowego wstrząsnął małym placykiem. Drugi dowódca, najprawdopodobniej sprawujący pieczę nad przeszukiwaniem budynków, wyskoczył z dziury po dawnych drzwiach budynku jakiś bogaczy, za nim zaś dwóch niższych rangą osiłków.
Daud pokręcił głową z niedowierzaniem. Taka ilość żołnierzy Cesarzowej nie wskazywała wcale na rutynowy wypad w poszukiwaniu nieczystych. Wydawali się być zorganizowani, przytargali to wielkie ustrojstwo, wiedzieli jak odróżnić młodzika od mistrza… Nie chciał dopuszczać do siebie myśli, że wśród jego przybranych dzieci pojawił się zdrajca, choć ta opcja wydawała się najbardziej podobna prawdzie. Kto wiedziałby o wale transmisyjnym i społeczności Wielorybników, gdyby nie miał z tym bezpośredniej styczności? Kto doniósłby o wypadzie połowy Dzielnicy po zapasy żywności? A może to właśnie jeden z zaopatrzeniowców odłączył się od grupy i zakręcił swoje zdradliwe dupsko gdzieś koło posterunku?
Z rozmyślań wyrwał go pozostały przy życiu szeregowiec. Osiłek nie zdążył nawet się zamachnąć, gdy Daud chwycił go za szyję i wbił nóż w jej bok. Odrzucił ciało, z zamiarem zabrania się za dowódcę, jednak powstrzymał go kolejny wystrzał.
Adhara drgnęła zaskoczona i automatycznie rozpłynęła się w powietrzu, by po chwili pojawić się za mężczyzną w niebieskim mundurze. Złapała go za dymiący pistolet i wykręciła rękę, jakby nie kosztowało jest to zbyt wiele siły, a herszt skrytobójców dopełnił dzieła, rozpruwając jego brzuch. Zapach krwi rozniósł się wokół nich.
-Drugi chorąży na rutynowym wypadzie? To się kupy nie trzyma. – Sapnęła do siebie przez maskę i zwróciła się do mężczyzny zafrasowana. – Daud, ru… Na Odmieńca, ty krwawisz! – Śmignęła do niego przerażona nie na żarty. Nawet nie zauważyła, że drugi pocisk został wystrzelony w stronę jej mistrza.
-To nic – mruknął, odrywając kawałek koszuli z rękawa. Adhara pomogła mu przy opatrunku na ramieniu, ale materiał od razu przesiąknął. – Miał cela, skubany. – Zaśmiał się, mimo bólu.
-…Miał cela? – Ofuknęła się dziewczyna. – Tylko tyle? Mógł cię zabić!
Dowódca Wielorybników machnął na to zdrową ręką. – Nie rób ze mnie starego grzyba sypiącego się przy każdym kroku. – Zbagatelizował to, jak miał w zwyczaju, a gdy jego towarzyszka już chciała ryknąć, jak to on o siebie nie dba i sam rzuca się śmierci do pyska, powstrzymał ją uniesieniem ręki. Zamilkła momentalnie, choć widać było, że blisko jej do rozpoczęcia kolejnego wykładu. – A teraz grzecznie przestajesz się przejmować i idziemy dobijać ostatki, rozumiemy się? – Posłał jej to swoje spojrzenie nieznoszące sprzeciwu.
Wielorybniczka chcąc, nie chcąc kiwnęła głową.
-Tak, szefie. Ale! – Mężczyzna spojrzał na nią pytającym wzrokiem. – Razem idziemy do doktorka. I wisisz mi pączka.
-Co? – Uniósł brwi zaskoczony, ale jej już nie było. – Adhara! – Naprawdę sądził, że jak tylko ją zawoła, to grzecznie się pojawi i będzie go słuchać? Rozbrykana gówniara, on dla niej wszystko, jedzenie sobie wyjmował z ust, żeby ona miała, poświęcał dla niej czas, a ona jeszcze śmiała z nim dyskutować!
Porozmawia sobie z nią, ale wtedy, gdy sytuacja w Dzielnicy się ustabilizuje.
Rozruszał lekko zranioną rękę. Nie bolała już tak mocno, znak Odmieńca zaczął powoli leczyć ranę, choć wciąż pozostało wyciągnąć tkwiącą tam kulę.
Gdzieś niedaleko wybuchł granat. Mistrz skrytobójców podążył za dźwiękiem z cichym sykiem Mignięcia.

Daud zamknąwszy drzwi  od gabinetu dzielnicowego medyka, dopiął ostatni guzik od koszuli i założył swój charakterystyczny, czerwony płaszcz. Doktorek wykonał kawał dobrej roboty, nowy opatrunek był solidny, nie przeciekał, a o uwieraniu nie było nawet mowy. Herszt wiedział, że po takiej opiece szybko się wyliże.
Całe zalane Rudshore równie prędko otrząśnie się po tym niespodziewanym ataku ze strony władz Dunwall; neutralizacja wroga trwała krótko i była nadzwyczaj krwawa, gdy wściekli Wielorybnicy należycie zemścili się za natarcie. Ocalało tylko dwóch rewidentów, aktualnie uśpionych i czekających na przesłuchanie, gdy odnajdzie się jakiś bezrobotny skrytobójca zdolny przemienić perswazję w szczypce, rozgrzane druty oraz mocne impulsy elektryczne wykręcające członki, jak wielorybie jelita.
Herszt już miał wstąpić na kładkę biegnącą ponad oczyszczonym wcześniej kanałem, gdy niespodziewanie coś przed nim śmignęło, wydając przy tym dźwięk przypominający bardziej krztuszenie się płaczka, niż śmiech, którym chyba to coś powinno być. Daud zatrzymał się jak wryty.
-To mój kadłubek! – Ryknęła Adhara, pędząc za czarno-szarą, skrzeczącą smugą. – Znowu zabrałeś mi moją całą radość życia, ty osmarkany przez wieloryba, pier… - Reszta tego jakże kreatywnego wyzwiska zniknęła w szumie Mignięcia, gdy gonitwa przeniosła się na inny dach, możliwie z mniejszym ryzykiem wpadnięcia na obandażowanego herszta. Który teraz nie za bardzo wiedział, co ma myśleć.
Jego ludzie właśnie w tej chwili kłócili się o okaleczone zwłoki żołnierza. Nie uznał tego za brak szacunku, bo i wojsko nigdy nie szanowało skrytobójców, ale truposz, to truposz. Nie układamy z nich małych zamków i fortec, tylko przerzucamy w miejsce, gdzie szczury się nimi zajmą albo morze zabierze na drugi kraniec świata, by ludzie dowiedzieli się, co robi się ze służbami w Dunwall.
Przecież tak właśnie ich wychowywał!
Gdy znów chciał wstąpić na kładkę, huk obwieścił pojawienie się na niej kolejnego Wielorybnika. Zignorował kompletnie zniecierpliwioną minę przełożonego i wyciągnął do niego rękę, trzymając w niej plik kartek.
-Szefie, spisałem statystykę zgonów wraz z imionami i nazwiskami naszych braci. Ucierpiały tylko najmłodsze szeregi, nie straciliśmy żadnego weterana.
-Dobrze. Mam rozumieć, że wszelakie możliwe sprzęty zostały już przejęte? – Spytał mężczyzna, odebrawszy papierki. Jego podopieczny pokiwał głową.
-Z pozytywy mało co zostało, ale resztę wyczyściliśmy, jak szczury zwłoki w rynsztoku – zasalutował zadowolony z siebie.
Daud odetchnął; czyli jemu została już tylko papierkowa robota, bo jego ludzie doskonale wywiązali się z powierzonych obowiązków.
-Dziękuję, Thomasie. – Poklepał go po ramieniu. – Jak zwykle niezawodny, nie to co te oszołomy. – Skinieniem głowy wskazał na wciąż ganiające się kropki kilkanaście dachów dalej.
Wtedy właśnie odcięta głowa strażnika wypadła chłopakowi z rąk i, odbiwszy się od deski, runęła do kanału z głośnym pluskiem. Daudowi zadrgała brew.
-Mam nadzieję, że nie planowałeś tym w nikogo rzucać – warknął głosem tak złowieszczym, że śpiew wielorybów przy tym, to czułe szeptanie.
Na przekór wszystkiemu o dechę uderzyło jeszcze więcej ludzkich głów; Thomas musiał schować je pod płaszczem. Dość nieudolnie.
-Szefie, to nie tak! Ja tylko…
-Ile razy mówiłem, żebyście nie bawili się trupami?! – Krzyknął zawiedziony postawą swojego najstateczniejszego, bo i najstarszego skrytobójcy. – Przez cały czas powtarzam wam, że trupów pozbywamy się jak najprędzej, bo plaga szybko się w nich zalęga, a wy… A wy..! – Zabrakło mu słów.
-…Mieliśmy grać w dwa ognie całą paczką, szefie..?
-Zejdź mi z oczu, Thomas. Zejdź mi z oczu…
I zszedł. A raczej spadł.
Jeden krok w bok wystarczył, żeby Wielorybnik runął jak kamień w przepływającą pod spodem wodę. Chwila niepewności, która nastąpiła po tym jakże dosłownym wykonaniu rozkazu, przypominała Daudowi dzieciństwo, gdy, jako młody chłopiec, próbował utopić drewno; wtedy też liczył na to, że rzucona deska nie wypłynie.
Ale zawsze wypływała.
-Nic mi nie jest! – Zakomunikował Thomas beztrosko, cały mokry i pokryty rzęsą. Gdyby nie był teraz po pachy w wodzie, z pewnością dostrzegłby, jak jego mistrz zdrową ręką zakrywał sobie twarz, najwidoczniej niezbyt pocieszony, że chłopakowi rzeczywiście nic nie jest. Fizycznie, oczywiście – o psychice można by dyskutować przy mocnym trunku przez co najmniej dwie nocki, a temat ciągnąłby się i ciągnął jak próba prowadzenia rozmowy o polityce ze starą kurtyzaną.
Herszt skrytobójców postanowił nie przejmować się taplającym w kanale podopiecznym i zwyczajnie wrócić do swoich obowiązków – nic tak nie odpręża, jak posiedzenie w swoim już mocno podziurawionym, ale jakże wygodnym, fotelu i rozszyfrowywanie różnych, zabazgrolonych charakterów pisma zwiadowców. Uwielbiał psuć sobie wzrok przy ich drobnych maczkach, które w gruncie rzeczy i tak później przepisywał i przylepiał na wielką tablicę korkową na ścianie za biurkiem.
Odczekał chwilę, spodziewając się kolejnego ataku któregoś z Wielorybników na kładkę, jednak gdy podobne wydarzenie nie miało miejsca, już dziarniej zamiast wstąpić na deskę, Mignął na sąsiedni dach, a tam dalej do centrum, byle szybciej znaleźć się w swoim gabinecie.

-Dlaczego ja mam tam włazić? Przecież ta kupa zaraz runie prosto w to bagno na dole – Adhara bezlitośnie sprowadziła na ziemię dwójkę chłopaków, usilnie próbujących wmówić jej, że taka zabawa jest dosyć ciekawa i, co najważniejsze, zatwierdzona przez samego Dauda. Liczyli, że z tym argumentem Wielorybniczka nie będzie polemizować, ale Adhara zawsze za bardzo wnikała i nie miała oporów, żeby walczyć o swoje racje, nawet przy pomocy ostrza.
-Wejdziesz tam, ponieważ jesteś najlżejsza z nas, kochaniutka – Aedan, powiedziawszy to głosem starszego brata tłumaczącego coś swojej z lekka upośledzonej siostrze, objął dziewczynę ramieniem i wskazał na uformowany z trupów obiekt kłótni. Tak, jak ich herszt kazał wszystkich martwych agresorów natychmiastowo wywalić za granicę podtopionego terenu Wielorybników, tak Aedan i Thomas postanowili przechwytywać co większe ciała, by zostawić swój ślad w Dzielnicy w postaci, psującej się od panującego wokół gorąca, kupy mięsa.  Jednym słowem – sztuka, choć i tak powiecie, ze to sadyści bez poczucia smaku. – A poza tym będzie wesoło.
-Piźnij się w czoło, to będzie wesoło – od razu odbiła piłeczkę, krzyżując ręce na piersiach w akcie niedostępności. – Ostatnia taka sytuacja skończyła się moją złamaną ręką, a Thomas wbił sobie nóż w udo. To naprawdę was nie zniechęca? – Spytała z nutką nadziei w głosie.
Wspomniany Wielorybnik był jednak bezlitosny, jak szczudłak depczący płaczki.
-Kobieto, tą blizną chwalę się do teraz każdej dziwce, którą spotkam!
-Pewnie dlatego żadna dziunia ze Złotego Kota nie chce z tobą rozmawiać! – Odwarknęła Adhara, na co Aedan parsknął śmiechem.
-Zabawne, że mówi to osoba chodząca do burdelu tylko po to, żeby się nażreć – Thomas nie dawał za wygraną, wyciągając nawet najbardziej absurdalne brudy z ich życia.
-W przeciwieństwie do ciebie, mój drogi, moje królewskie gardło nie przełknie tych obrzydliwych konserw ze śmietnika!
-Adhusia… - Zaczął niepewnie Aedan, powstrzymując się, żeby znowu nie zacząć się śmiać. – Zdajesz sobie sprawę, że rozmowa o burdelu i jednoczesne wspomnienie gardła nie grają na twoją korzyść? – Dziewczyna już miała coś odpowiedzieć, gdyby jej nie uprzedził. – W sumie powinnaś wiedzieć to z tej swojej kolekcji pornuchów w kwaterze.
Jego towarzysze spojrzeli na niego zdziwieni, jak dwie przekupki, które dopiero co ogarnęły, że upragniony klient zamiast przyjść do nich poszedł do „tej pizdy z nieświeżymi warzywami.” Z resztą ich miny niewiele odbiegały od wyrazów twarzy tych majestatycznych kobiet. Cała Dzielnica na ten krótki moment zamilkła, nawet piszczące wokół szczury pozamykały pyszczki tylko po to, by móc wpatrywać się w chłopaka z równym zaskoczeniem, nawet jeżeli nic nie zrozumiały z tej paplaniny.
W końcu ktoś przełamał tę straszliwą martwicę.
-Zachary, pierunie, kaj peniasz z tymi flaszkami?
-To ty nic nie wiesz, Vladko? Szykuje się niezła popijawa, by czcić nas i to jak wręcz śpiewająco uporaliśmy się z tymi mundurowcami!
-O skurwesyn, bym nie wiedzioł. Żem dopiero te wypiździejstwa skończył sprzuntać…
-Jaki z ciebie pracowity człowiek, mój drogi przyjacielu! Zechciałbyś może teraz rozparcelować jedną buteleczkę, tak na odsapnięcie? Oczywiście, kulturalnie.
Szum Mignięcia w oddali.
-Zawsze żem wiedział, że z ciebie to prawilny paciulok.
-Dla tak dobrodusznego Wielorybnika jak ty… - w tym momencie nowo narodzone kółko wzajemnej adoracji poczęło się pospiesznie oddalać ku kwaterom, by tam spożytkować płynną przyjaźń zagryzaną śledziowym zachwytem. Tak właśnie zawierało się przyjaźnie w Zatopionej Dzielnicy. I to przyjaźnie na śmierć i życie.
-A niech mnie Odmieniec w dupę kopnie – przemówił Thomas, głosem tak zdumionym, że przypominał bardziej pisk podekscytowanego dziesięciolatka w trakcie mutacji, aniżeli jednego z najbardziej doświadczonych Wielorybniczych skrytobójców. Aedan na to prawie podskoczył zadowolony, nie spodziewając się, że zrobi to takie wrażenie na starszym koledze.
-Widzisz? Nawet Adhara nie jest taka święta, za jaką chce uchodzić! – Wskazał oskarżycielskim palcem na dziewczynę, która przez ten cały czas próbowała dyskretnie udać się w tym samym kierunku, co „dobroduszny Wielorybnik” i „prawilny paciulok”, lecz gdy rozmowa znów skupiła się na jej skromnej osobie, momentalnie zesztywniała, praktycznie u samego podnóża śmierdzącej góry.
Thomas podrapał się po twarzy, trochę zwlekając z odpowiedzią na entuzjazm przyjaciela.
-…Bardziej chodziło mi o to, że o chlańsku dowiedziałem się przypadkiem. – Gdyby nie maska, chłopak dostrzegłby straszliwy grymas na twarzy Aedana, który przez to sprostowanie zamienił się we wściekłego, dzikiego psa, brutalnie pozbawionego ulubionej kości. Następujący po chwili warkot tylko utwierdził go w przekonaniu, że przyjaciel zaraz rzuci mu się do gardła albo do sprzętu między nogami. Chyba pora spierdalać. – No to ten – zaczął aż nazbyt inteligentnie, cofając się kilka kroków – lepiej zakręcę się gdzieś w pobliżu tej popijawy, żeby nie wcisnęli mnie na nocną wartę. – I nim jego zirytowany kolega zdążył zaprotestować, rozpłynął się w powietrzu.
-Zdrajca! Nie tak się umawialiśmy! – Zawołał tylko za nim, kompletnie załamany. Misterny plan rodzący się w ich skrytobójczych łepkach od dłuższego czasu powoli się walił. Tylko czekali na okazję do zdobycia takiej ilości trupów jak teraz, męczyli się, by ułożyć z nich prawdopodobnie najbardziej nowoczesną figurę tej dekady, pozostało im tylko postawić na szczycie, zakoszoną z pobliskiego garnizonu miesiąc temu, chorągiewkę barwy świeżych szczyn. Widać Thomasowi jakoś specjalnie nie zależało na próbie przekonania Adhary do uwieńczenia ich pracy, wolał zapić się na umór i próbować podbijać do Billie Lurk, o ile wróci dzisiaj ze zbierania zapasów.
Aedan pozostawiony sam sobie mógł bez wyrzutów sumienia stwierdzić, że ten dzień, mimo adrenaliny koło południa, był całkowicie do dupy i najlepiej, gdyby był kartką, złożyłby go w rulonik i wsadził w rzyć któremuś z jeńców.
Aż tu nagle czyjeś małe, odziane w rękawice rączki zaczęły rozpinać mu płaszcz i grzebać pod nim natarczywie.
Cóż, może jak dobrze to rozegra, to nie będzie to aż tak cieciowaty dzień.
-Adhusia, słonce, jeżeli chcesz się zabawić, to wystarczy powiedzieć.  – Poklepał Wielorybniczkę po głowie i już chciał ją do siebie przyciągnąć, gdyby nagle nie Mignęła za niego i nie zaczęła sprawdzać tylnych kieszeni płaszcza oraz spodni.
Dość dziwaczna gra wstępna. 
-Gdzie to chowasz, Aed? – Spytała w końcu głosem z lekka… spanikowanym?
Skrytobójca zamrugał zaskoczony, starając się spojrzeć na dziewczynę za sobą.
-Co mam chować? To, co najważniejsze, czyli urok osobisty i zajebistość, są zawsze na wierzchu. Czego jeszcze ode mnie chcesz?
-Uroku osobistego i zajebistości Williama!  – Odpowiedziawszy od razu, powróciła do obklepywania, dosyć z tego zadowolonego, chłopaka. Nawet rozłożył ręce, żeby zwiększyć powierzchnię miziania.
-Aaaaha! – Specjalnie przeciągał samogłoski. – Chodzi ci o TEGO Williama, prawda? Masz u siebie sporą kolekcję tych chamskich harlequinów.
-Chociaż mam pasje! – Obruszyła się momentalnie. – A ty nie musisz o nich rozpowiadać przy każdej możliwej okazji. …I w ogóle, co robiłeś w mojej kwaterze?
-Moja droga, co prosty chłopak w moim wieku może robić w damskim pokoiku?
-…Nie wiem, oświeć mnie, specjalisto.
-Szukałem jakichkolwiek haków na pewną rzekomo niewinną Wielorybniczkę. – Odparł, uśmiechając się anielsko. – I powiem ci, że się nie zawiodłem. Choć nie spodziewałem się, że moją wieloletnią przyjaciółkę może kręcić porno, w którym główną rolę odgrywa nabuzowany testosteronem wilkołak i jego niewinna blond dziunia.
-Czytałeś to..? – Policzki dziewczyny od razu przybrały krwisty odcień. Trafił w czuły punkt i doskonale o tym wiedział.
-Oczywiście! – Jego usatysfakcjonowany wyszczerz z każdą kolejną chwilą stawał się coraz szerszy, gdy wywietrzył okazję do dopięcia swego. – Nawet sobie pożyczyłem jeden tomik i nauczyłem się na pamięć tej sceny, gdzie William brał Charlotte na łące. – Coraz bardziej pogrążał dziewczynę, rumieniącą się słodko na wiadomość o odkrywaniu jej niecnych sekretów.
-Może… Oddasz mi teraz książkę i o wszystkim zapomnimy? – Spytała w końcu, pokonana, jakby wcale Aedana nie znała.
-Kochanie, nie ma sprawy! – Jego oczy praktycznie świeciły od ekscytacji. Wyciągnął żółtą szmatę przytroczoną do obrzęptolonego patyka i podał dziewczynie. – Ale takie rzeczy, niestety, kosztują.

W swojej aktualnej sytuacji, Adhara powinna czuć się co najmniej nieswojo, w końcu dała się tak głupio podejść i wkopać w dość lepki ciąg zdarzeń, skutkujący błotofobią do końca życia. Na szczęście, jednak, grube tomisko schowane pod wielorybniczym płaszczem było miłym wynagrodzeniem wszelakich krzywd i niegodziwości ze strony, już byłego na ten moment, przyjaciela.
Z nadzwyczaj dobrym humorem, bowiem wciąż wspominała, jak skutecznie wciągnęła Aedana ze sobą do bagna, pojawiła się przed mocnymi, stalowymi drzwiami prowadzącymi wprost do gabinetu Dauda. Od kiedy pamiętała, przychodziła do niego wieczorami, zazwyczaj tylko po to, by powiedzieć proste „Dobranoc” – ot taka ich mała tradycja, sygnalizacja, że wszystko jest w porządku.
Było dosyć późno, nieregularne szumy obwieszczały, że Wielorybnicy powoli zbierali się na dachu starej hali nieopodal na uczczenie odparcia niespodziewanego ataku, dlatego też Adhara nie spodziewała się, że oprócz swojego herszta w gabinecie zastanie jeszcze małą grupkę skrytobójców wraz z wyróżniającą się wśród nich postacią odzianą w czerwony mundur podobny do tego, którym szczycił się sam Nożownik. Najwidoczniej Billie Lurk powróciła do Dzielnicy; szkoda tylko, że gdy było już po wszystkim.
Ciemnoskóra kobieta stała się głównym powodem, przez który młoda Wielorybniczka nawet nie wyściubiła rurowatego przodu maski z cienia zapewnianego przez niewielki zasięg starego żyrandola straszącego z sufitu od zarania dziejów. Owijając w bawełnę, te dwie panie były dla siebie niczym ogień i woda, a ich uczucie tryskało tak żywo i energicznie, że trzy tygodnie temu obie wylądowały u medyka na poważniejszym szyciu – warto dodać, że zarzewie tego wręcz kultowego w Dzielnicy konfliktu było równie niewiadome, co powody typowego damskiego focha.
Billie i Adhara były jedynymi kobietami w całym Rudshore, początkowo uważanymi za mniej nadające się na skrytobójców od mężczyzn. Jako że pod względem wojowniczego charakteru były podobne, za punkt honoru obrały sobie udowodnienie innym, w jak mocno przekichanym błędzie byli. Zawsze trzymały się razem, wspólnie przyuczały się fachu, we dwie ruszały na zwiady - było to jeszcze w latach, gdy Aedan i Thomas nie oszczędzali młodej i szyderczo rechotali z każdej jej porażki – aż w końcu udało im się niemalże perfekcyjnie przejść przez swoje klincze, czyli pierwsze poważne zabójstwa będące formą egzaminu wielorybniczej dojrzałości. Cel osiągnięty, Adhara i Billie przestały być symbolem skrytobójczego niedołęstwa i żaden z mężczyzn nie śmiał, nawet po pijaku, chlapnąć o nich kolejnego oczernienia. Można powiedzieć, że we dwie ustawiły się jak mało kto w ich społeczności.
Ten stan błogości trwał ponad dwa miesiące, dopóki coś z nagła się nie „rypło”. Nikt nie wiedział dlaczego, nikt dokładnie nie wiedział kiedy, ale z dnia na dzień dwie najprzedniejsze kamratki zamieniły się w dwie wściekłe kocice szczerzące kły, gdy tylko któraś mignęła drugiej za rogiem. Nikogo za bardzo nie zabolało to zdarzenie, w końcu do samotnej mistrzyni Wielorybniczej zawsze można się przytulić i ciągnąć korzyści z odjebanych perfekcyjnie misji, dlatego też nikt nie reagował na ich rytualne kłótnie o jakieś pierdoły. Aż nagle wyzwiska zamieniły się w ostrza i pięści, dwie harpie regularnie rzucały się na siebie z pazurami, czemu nie mogło przeszkodzić nic, prócz brutalnej interwencji Dauda – herszt w końcu nie mógł pozwolić, żeby dwie jego najprzedniejsze uczennice powybijały się nawzajem, jak młodociane ulicznice.
Nożownik z Dunwall odprawiwszy oddział po krótkim sprawozdaniu, uporządkował notatki, a raczej ułożył je w kolejną kolumienkę, oparł brodę na splecionych dłoniach i spojrzał w ciemny kąt pomieszczenia.
-Wiem, że tam jesteś, maleńka.
Szkła maski odbiły światło żyrandola, nim gwałtownie zniknęły w mroku, gdy dziewczyna ściągnęła nakrycie twarzy. Pojawiła się szybko przy krześle po drugiej stronie stołu i rozsiadła się wygodnie, a raczej na tyle wygodnie, na ile pozwalało stare drewno. Nie miała zamiaru zbyt przyjaźnie zaczynać tej rozmowy.
-Ma raszpla wyczucie, pół dnia wcześniej, a jeszcze mogła nam pomóc.
-Doskonale wiesz, że to nie zależało od niej. Nie mieli pojęcia o rewidentach. – Westchnął mężczyzna męczenniczo. Spodziewał się, jak Adhara zareaguje na wiadomość o powrocie zbieraczy, zwłaszcza, że znał jej awersy do Billie. Dlatego też postanowił od razu zmienić temat, żeby nie musieć strzępić ryja pod sam wieczór. Zlustrował szybko Wielorybniczkę od stóp do głów, po czym stwierdził nad wyraz oskarżycielsko. – Zapaskudziłaś mi podłogę błotem.
-Wybacz, nie jestem czysta, bo nie ganiałam po Dunwall w poszukiwaniu konserw i starego chleba – odparła od razu, wzruszając lekceważąco ramionami.
 -Będę musiał ustalić wam jakieś godziny odwiedzin, bo teraz kompletnie nie da się z tobą rozmawiać. – Zaśmiał się pod nosem i podjechał na krześle do jednego z regałów z zamiarem… W sumie tylko po to, by coś zrobić. Zawsze, gdy był czymś zestresowany albo palił mocne Serkoniańskie cygara, albo zwyczajnie nie mógł usiedzieć na miejscu. Akurat teraz zapodział gdzieś papierośnicę i musiał sobie radzić z tym, co miał.
-…Nie to, co Lurk, hm? – Zmrużyła oczy, ewidentnie nie dając odciągnąć się od drażniącego ją tematu, aż nagle odchyliła się na krześle, rozmasowując powieki. – Wybacz, w tym swoim kubraczku działa na mnie jak płachta na byka. Swoją drogą, dalej nie rozumiem, czemu go nosi; myśli, że jest jakaś lepsza, wielka pani ubierająca się jak szanowany Daud? – Myślała na głos, wgapiając się w sufit skupiona, jak nigdy dotąd. Mężczyzna już miał jej odpowiedzieć, gdy niespodziewanie zmieniła kurs, zupełnie jakby jej wcześniejsze słowa rzeczywiście były czysto do sufitu. – Jak ręka?
Zmiana drażliwego tematu, dobrze, że nie musiał się tyle wysilać.
-Prawie cała, za dwa dni będę jak nowy. – Czapnął jakąś książkę z półki, oczywiście dla niepoznaki, i wrócił do biurka. – Cud, że pozwoliłaś mi walczyć z aż tak POWAŻNĄ raną, zazwyczaj marudzisz mi nawet, kiedy zarżnę się przy goleniu.
-Bo leje się z ciebie, jak ze zdechłego wieloryba! – Obruszyła się momentalnie. – Aż tak nie pasuje ci moja troska?
Odkaszlnął.
-Co za dużo, to niezdrowo, moja droga. Wspomnisz moje słowa, gdy…
-Gdy zapłaczesz się na śmierć przy moim złamanym paznokciu? – Uniosła brew z rozbawieniem. Atmosfera robiła się powoli luźniejsza, co Daudowi było zdecydowanie na rękę. Splótł palce i oparł łokcie na blacie.
-Zgaduję, że nie wybierasz się na to świętowanie? – Wzrokiem wskazał okno, przez które do pokoju wpadały pierwsze dźwięki głośniejszych rozmów. Adhara pokręciła głową.
-Za dużo wrażeń na dzisiaj, ale chętnie popatrzę, jak jutro będziecie się składać na kacu. – Chochlikowy płomyk zabłysł w jej oczach.
-Nie rozumiem, czemu wrzucasz mnie do jednego worka razem z tymi pijakami. – Udał obrażonego, jednak szybko ustąpiło to miejsca tradycyjnemu przyczajeniu, gdy chce się komuś przekazać coś, co możliwie mu się nie spodoba. – Skoro cię nie będzie, to nawet się dobrze składa, będziesz wiedziała przed wszystkimi…
-O czym? – Zainteresowała się momentalnie, przysuwając do Dauda, by jak najlepiej usłyszeć jego słowa. Jednak zamiast nich w gabinecie rozbrzmiał tylko cichy szum, gdy kobieta w czerwonym mundurze pojawiła się zaraz przy blacie.
-Daud – zaczęła od razu Billie – ja mam szykować jakieś przemówienie na wieczór, czy po prostu ogłosimy im to przy kieliszku? – Ciemnoskóra dopiero po chwili zauważyła siedzącą na krześle Adharę i choć bardzo nie chciała tego po sobie poznać, niezbyt przyjazne pioruny wytrysnęły jej z oczu wprost w młodą Wielorybniczkę. Rzecz jasna z wzajemnością; mierzyły siebie wzrokiem jak oceniające przeciwnika tygrysice.
-Po prostu się im to powie – wzruszył ramionami – nie przywykliśmy do czczego, pięknego gadania, jak ci wysoko urodzeni.
Adhara nic już nie rozumiała.
-Co to za wielkie ogłoszenie, że musicie obwieszczać je w dwójkę? – Uniosła brew, zwracając się wyłącznie do Dauda, dla Billie przeznaczone były tylko kurwiki w ślepiach.
Choć to i tak jej rywalka pierwsza otworzyła usta.
-To ona nic jeszcze nie wie? – Twarz Lurk rozpromieniła się gwałtownie. Skrytobójczyni klasnęła w dłonie nadzwyczaj zadowolona. – Droga szprycho, nasz wspaniały mistrz wybrał zastępcę.
-Zastępcę? Spieszy ci się gdzieś? – Posłała mężczyźnie średnio przyjemne spojrzenie, mogące być spokojnie zatytułowane „Co to za cyrk?”.
I się stało, Daud chciał powiedzieć to Adharze osobiście i w miarę na spokojnie, ale Billie była zbyt temperamentna i cięta na młodą, żeby dopuścić go do słowa. – Myślę przyszłościowo, maleńka. Mam już swoje lata, a Wielorybnicy potrzebują kogoś, kto ich poprowadzi, gdy mnie zabraknie.
-Kto jest, więc, tym szczęściarzem?
Zamiast werbalnej odpowiedzi, herszt wpatrywał się w dziewczynę znacząco, na co ta aż musiała wstać.
-Żartujesz sobie, nie?
-Jestem śmiertelnie poważny. I wiem, jak bardzo ci to nie odpowiada.
-To chyba nie jest żadna tajemnica. – Dodała Billie z nutką pogardy, krzyżując ręce na piersiach.
Adhara nie spodziewała się, że ten dzień kiedyś nadejdzie i, że będzie mogła go umieścić w rubryczce „Żałuję, że wtedy nie pożarły mnie szczury”. Spodziewała się po Daudzie wszystkiego; kolejnego śmiertelnie niebezpiecznego zlecenia, rodzinnego wypadu do burdelu, czy akcji z kradnięciem mebli arystokratów, które akurat mu się spodobały, ale nie tego.
-Skrytobójczyni Billie Lurk hersztem Wielorybników – powiedziała powoli, chcąc jak najszybciej oswoić się z tym absurdem, jednak na niewiele się to zdało. Za każdym razem, gdy powtarzała tę frazę w myślach, czuła się, jakby ktoś zaserwował jej szybki przelot przez włączoną Świetlną Ścianę.
Jej największa rywalka osiągnęła coś, o czym ona mogła tylko pomarzyć; do tego teraz ewidentnie zaśmiewała się z jej reakcji. Nie tak wyobrażała sobie ten wieczór i prawdopodobnie przez to zapamięta go do końca swoich dni.
-Cóż… - Powiedziała w końcu, szybko wdziewając maskę obojętności. – W takim razie, w chwili, gdy tylko Daud przestanie nami dowodzić, ja przestanę być Wielorybnikiem.

1 komentarz:

  1. Niesamowite. Normalnie przy rozdziale o takiej długości miałabym już dość, ale to opowiadanie jest wręcz fenomenalne. Cały świat jest wykreowany z niezwykłą dbałością o szczegóły, dialogi są dopieszczone, akcja wartka, a reakcje na zdarzenia zwyczajnie ludzkie!
    Jestem pod gigantycznym wrażeniem, naprawdę!
    Lecę czytać dalej i zapraszam do mnie - https://opowiadania-by-damayanti.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń