środa, 18 stycznia 2017

Rozdział 2

Szczęśliwi ci, którzy nie mają sumienia.
Ile człowiek mógłby zrobić, gdyby nie ten cichy głos w jego głowie, rozbrzmiewający zawsze wtedy, gdy jego moralność zawodzi. Nie odczuwałby żadnych konsekwencji ani wyrzutów, byłby wolny i niepowstrzymany, zdolny do wszystkiego - pan swojego życia, ponad wszelakimi pierwotnymi prawami, powoli pracujący na swoje zatracenie w spokojnym rytmie dnia codziennego. 
Wytarte sumienie byłoby czymś wspaniałym, czyż nie? Szkoda, że tylko nieliczni są w stanie doprowadzić je do takiego stanu.
Adhara błyskawicznie poderwała się do siadu, cała mokra od potu. Zdezorientowanym wzrokiem obiegła pomieszczenie, będące jej własną kwaterą, aż w końcu spojrzała na prawą dłoń i dzierżony w niej nóż – dotychczasowy środek ostrożności, który teraz ją przerażał. Jeszcze przed chwilą była na nim krew, a kolejny człowiek, z cichym jękiem, wpadał jej w ramiona. Widziała wykrzywioną w bólu twarz, czuła jego ostatni oddech na ramieniu. Widziała swoje odbicie w jego gasnących oczach.
Spojrzała w stronę okna, licząc na powoli wstające słońce – oznakę, że chociaż nie miała przed sobą co najmniej połowy nocy ze wspomnieniami wizji ze snów. Niestety niebo było jednolicie ciemne, a okolica ponuro cicha, jakby chciała jeszcze bardziej spotęgować wyrzuty sumienia.
Nie do końca pamiętała, kim był ten mężczyzna, którego szlachtowała w nocnych marach. Nie znała jego imienia, nie wiedziała, czym właściwie zawinił ani kto tak bardzo chciał, by zniknął z powierzchni ziemi. Jedynym, co zapadło jej w pamięci, był płacz. Dorosły facet na jej widok popłakał się jak dziecko, a trzymana wtedy w rękach książka wypadła mu z dłoni wprost na podłogę, na której już po chwili klęczał.
Wtenczas była świeżo upieczoną Wielorybniczką, małym bąkiem, dopiero zaczynającym rozumieć, co oznacza odbierać życie. Nie skupiała się na konsekwencjach swojego działania, tylko na tym, by wykonywać te cholerne zlecenia – bardziej dla niej liczyła się duma Dauda, niż własny komfort psychiczny. Dlatego też ta niespodziewana reakcja ofiary tak nią wstrząsnęła; każda jej kolejna łza i chwila milczenia były gorsze od razów wymierzanych obuchem i nożem jednocześnie. Czuła się wtedy jak najobrzydliwsze ścierwo, ostatnia z istot, którym dane było prawo decydować, kto ma żyć, a kto nie.
A mimo wszystko to robiła.
Gdy tylko do niego podeszła, z każdym kolejnym krokiem czując coraz mocniejsze mdłości, mężczyzna zamilkł. Przez bijącą od niego beznadzieję zaczęła wątpić w słuszność tego, co robiła. Przecież nawet nie znała tego człowieka. Widziała go pierwszy raz na oczy, więc mogła tylko przypuszczać, czy byłby w stanie jej czymś zawinić. Stała się rzeźniczką, nie mającą wyboru co do swoich trupów. Przykucnęła przed celem, po którego twarzy jak grochy spływały łzy; jedyna widoczna reakcja, gdyż nawet nie śmiał stęknąć przed swoją kostuchą. Położyła mu rękę na ramieniu, a drugą dobyła nóż. Tylko ona i on, drapieżnik i jego ofiara.
-Przepraszam. – Było to jedyne słowo, które mogło przejść jej wtedy przez gardło. I, chyba jako jedno z nielicznych w jej życiu, nie było puste.
Pchnęła ostrze.
Przetarła szczypiące oczy, zdając sobie sprawę, że od dłuższego czasu na jej kołdrze powoli rozrastała się mokra plama łez. Często jej próba odpoczynku kończyła się w taki sposób, a mimo to nigdy nie wiedziała, jak ma sobie z tym poradzić – nic nie pomagało na uczucie pustki w środku, nawet jej hobby, czy zajęcie się czymś szczególnie pochłaniającym, jak samotny zwiad po pełnym niebezpieczeństw Dunwall.
Z drugiej jednak strony nie mogła siedzieć w skotłowanym łóżku przez resztę nocy i wgapiać się w swoje kolana, rozpamiętując to i pozostałe zabójstwa. To jej praca, za to żyje i jest to rzecz, na której znała się naprawdę dobrze. Lecz czy powinna chlubić się biegłością w odbieraniu ludzkich żyć?
Warknęła mimowolnie, zła na samą siebie za skłonność do filozofowania na ten temat. Skrytobójca nie myśli, tylko wykonuje rozkazy; nie dyskutuje z ofiarą, tylko rozszarpuje jej gardło. Sumienie chowa do kieszeni albo się go pozbywa, żeby nie mieć takich problemów, jak ona teraz. Taki był warunek bycia najlepszą z najlepszych, a nie zamazgajoną lalą bojącą się mocniej machnąć nożem. Jeżeli dalej będzie miała takie podejście, nie minie miesiąc, jak przez zapłakane oczy nie zobaczy przeciwnika i pozwoli, żeby odciął jej głowę.
Wątpliwie przyjemna przyszłość.
Z gwałtownością wściekłego skorupnika zerwała się z łóżka i poczęła ubierać mundur leżący dotychczas na krześle. Niedoczekanie, żeby przez głupie wspomnienia traciła cenny czas, zamiast pracować i przydać się na coś jej malutkiej społeczności. Pomartwi się na starość, o ile dożyje. Teraz powinna przygotowywać się na wypad następnego dnia – Thomas w końcu opracował szczegółowy przebieg kolejnego zlecenia tak, żeby Adhara nie musiała robić wcześniejszego, kilkudniowego rozpoznania terenu. Taki był już ich podział obowiązków: on był mózgiem operacji, ona wykonywała brudną robotę.
I jak na razie nikt głośno nie narzekał.
Wysunęła się cicho ze swojego pokoju, zamknęła drzwi i ruszyła spokojnym krokiem wzdłuż boku podłużnego korytarzyka, od którego kilkanaście drzwi prowadziło do kwater innych rezydentów części mieszkalnej. Stare, podgniłe deski nawet nie skrzypnęły, co dziewczynę niezmiernie ucieszyło. Wielorybnicy mieli dosyć lekki sen, bowiem mroczne czasy, gdy nie byli jeszcze aż tak potężnym gangiem, nauczyły ich wręcz zajęczej czujności. Wystarczył jeden gwałtowny ruch, żeby postawić całą Dzielnicę na nogi i zafundować sobie możliwie nieprzyjemne następstwa.
Na zewnątrz było jeszcze ciemniej, niż wydawało się to przez okno, zarys podniszczonych budynków po drugiej stronie głównego kanału był widoczny tylko dzięki pojedynczym, jeszcze działającym na oparach wielorybiego tranu, lampom. Dbano o te świecące drągi głównie po to, żeby jakiś nocny wędrowiec przypadkiem nie rypnął kilkanaście metrów w dół, wprost do mętnawej w tym miejscu wody głównego kanału.
Na dachu obok rozległy się ciche kroki, by zaraz ktoś zeskoczył z kocią gracją na długą platformę ze stalowych prętów, wystającą z wrót jednego z dawnych domostw. Wartujący Wielorybnik odwróciwszy się przodem do kanału, obrzucił go ogarniającym spojrzeniem, po czym rzekł: 
-Żadnych topielców, cholera… O, czołem, Adharka! – Zasalutował niedbale.
-Hej, Rulfio – zamknęła drzwi prowadzące do kwater – ty znowu na warcie?
-Nie wiem, co mnie podkusiło… - Pokręcił głową ze zrezygnowaniem. – Ostatnio chociaż mogłem pośmiać się z tych niewyżytych opojów, a dzisiaj jedyną ciekawą rzeczą był dosyć przyjazny szczur. – Skrzyżował ręce na piersi. – Niestety musiałem zapoznać Stefana z moim butem, bo zaczął niecnie przygotowywać się do zarażenia mnie tym świństwem. Ale trzeba mu przyznać, że był lepszym kompanem od połowy tej zgrai. – Kolistym ruchem ręki wskazał na kwatery za dziewczyną.
Wielorybniczka uniosła brew.
-Mam rozumieć, brachu, że z własnej woli pozbyłeś się jedynego, godnego ciebie towarzysza, bo tylko zbyt napastliwie patrzył ci się na rękę?– Spytała niewinnie i Mignęła na dach nad nim, żeby móc wygodniej rozsiąść się na krawędzi. – Aż strach się bać, co zrobisz ze mną, kiedy zacznę za dużo kaszleć i krwawić z oczu.
-Nie chcesz wiedzieć, słonko – zarechotał pod maską. – Ale mam dla ciebie radę: na twoim miejscu zwyczajnie unikałbym przeziębień. I płaczków. I Dunwall. Paskudne miasto… - To ostatnie mruknął praktycznie do siebie, patrząc na odległą łunę błękitnawego światła nad centrum stolicy Gristolu. Krążące w powietrzu opary wielorybiego tranu tworzyły jaśniejsze smugi w mglistej chmurze. – Może pierdolić to wszystko i popłynąć na Serkonos?
-Nie chcę cię martwić, ale twoja ukochana zaraza już się tam lęgnie i władze nie za bardzo chcą przyjmować u siebie innych statków. Zwłaszcza tych z Dunwall. – Pomajtała zwisającymi z dachu nogami. – Ale, jeżeli ładnie poprosisz Dauda, to może wyśle cię tam w paczce z pozdrowieniami dla rodaków.
Pstryknął palcami, jakby z nagła o czymś sobie przypomniał.
-Właśnie, widziałem przed chwilą szefa, jak kręcił się koło zbrojowni. Jeszcze jakieś dwie godziny do wschodu słońca, a ten już idzie zwiedzać tę zepsutą mieścinę. – Zakomunikował, kręcąc głową ze zrezygnowaniem, by niespodziewanie obdarzyć dziewczynę podejrzliwym spojrzeniem spod gumowej maski. – Ej! Wy robicie jakieś nocne schadzki pod moim nosem, niunia?
-Tak, raz w tygodniu daję mu pogłaskać się po kolanie, w zamian za bardziej opłacalne misje. Masz mnie! – Teatralnie zakryła sobie oczy ręką, by dramat jej odkrytego sekretu mógł swobodnie spłynąć na Rulfia. Wielorybnik na to gwałtownie klasnął w dłonie, kompletnie nieprzejęty faktem, że ktoś nagle zaczął zachodzić go od tyłu.
-Wiedziałem! Może jakbym się koło niego zakręcił, to też miałbym jakieś poważniejsze zlecenia. Myślisz, że moja zjawiskowa łydka mu wystarczy..?
-Chcesz się przekonać?
Rulfio znieruchomiał na dźwięk głosu za sobą.
-Adhara – szepnął gorączkowo, bojąc się odwrócić – powiedz mi, że to nie jest ta osoba, która mogłaby być zainteresowana moimi łydkami.
Dziewczyna jednak zamiast odpowiedzieć, skryła twarz w dłoniach, chrząkając jak pijany strażnik. Nie mogła niestety ryknąć śmiechem na cały regulator, bo jeszcze z kwater zaczęliby w nią rzucać pustymi puszkami po konserwach.
Wielorybnik, zdawszy sobie sprawę ze swojego osamotnienia, powoli zwrócił się do postaci za sobą.
-…Cześć, Daud. – Mruknął niepewnie, jednak zreflektował się nagle, spanikowany. – Znaczy się, witaj, szefie! Wspaniale jest cię widzieć, a raczej nie widzieć, bo jest ciemno jak w dupie u rewidenta i… - Zamilkł, bo wnet dotarło do niego, jakie głupoty teraz gada. Jak będzie się dalej pogrążał, to Nożownik każe mu sprzątać te zafajdane kible, jak to czynił z każdym, kto zdołał mu podpaść. Lecz szybko w jego głowie pojawiła się iskierka nadziei; przecież miał na sobie maskę i szefuncio prawdopodobnie po samym głosie nie zdoła go rozpoznać, dlatego… Przypomniał sobie, że przed chwilą Adhara zdemaskowała go bez problemu, mimo że znajdował się kilka metrów od niej. Drogą dedukcji Wielorybnik doszedł do porażającego wniosku, który wymagał podjęcia drastycznych kroków i, niewykluczone, że najbardziej brawurowej akcji w jego życiu.
Zmigał z miejsca zdarzenia, jak przerażony wróbel.
I niech Odmieniec ma go w swojej opiece!
-Chyba za bardzo biedaka nastraszyłem. – Westchnął herszt, podążając wzrokiem za ewakuującą się, w nad wyraz szybkim tempie, smugą. Mógł przysiąc, że jeszcze żaden jego człowiek z taką prędkością nie poruszał się po dachach, nawet przy bezpośrednim zagrożeniu życia; nie wiedział, czy powinno go to martwić, czy cieszyć. Zerknął na dziewczynę. – Co takie grzeczne Wielorybniczątko robi w środku nocy poza łóżkiem?
-O to samo mogę zapytać się pewnego grzecznego herszta. – Odpowiedziała, nachylając się z lekka do przodu. – Kołdra cię gryzie, czy sprężyna wbiła ci się w pośladek?
-Moje łóżeczko to nie pierwszy lepszy, zapchlony, stary materac, moja droga. – Wypiął dumnie klatę.
-To by tłumaczyło, czemu tak rzadko w nim przebywasz… Powiedz mi, Daud, kiedy ostatnio spałeś normalnie, a nie, wykręcony na fotelu jak stara wierzba koło wysypiska?
Brew mu zadrgała na określenie „stara”.
-„Normalnie” śpią ludzie, którzy całymi dniami się obijają, oto moja dewiza. – Odparł herszt, jakby to było oczywistą oczywistością, rzecz jasna, ujmującą w pewnym sensie rozmówczyni. - …I skąd wiesz, jak ja śpię? Młode damy nie powinny podglądać panów późnym wieczorem, bo zwyczajnie im nie przystoi! – Pogroził jej palcem i pojawił się zaraz obok na dachu, by z niekontrolowanym stęknięciem klapnąć obok wychowanki.
-Nie mogłam się oprzeć. Tak pociągająco chrapałeś… - Uśmiechnęła się zadziornie, na co Nożownik już chciał wydrzeć się karcącym „Adhara!”, gdyby coś innego nie przykuło jego uwagi. Ledwo widoczne w ciemności oczy herszta stały się nagle jaśniejsze, tęczówki lekko fioletowe, a Znak na dłoni rozproszył nieco mrok końcówki nocy. Zawsze się tak działo, gdy przeszywał ludzi Wzrokiem Pustki.
-Płakałaś. - Na jego czole pojawiły się bruzdy, manifestujące gwałtowne niezadowolenie.
Adhara już chciała zaprotestować, ale zrezygnowała, gdy tylko otworzyła usta. To bezcelowe, Daud czytał z niej jak z otwartej księgi.
-Tak jakoś wyszło… - Uciekła wzrokiem gdzieś na Morley, na co mężczyzna westchnął tylko i mocno poczochrał dziewczynie włosy; jedyny gest, na jaki mógł sobie pozwolić. Delikatny i subtelny przy zleceniach, o dziwo nie umiał być taki sam w towarzystwie najbliższych. – Znowu go widziałam.
-Dziecko, to było lata temu. – Odparł, jakby to miało od tak odegnać wszystkie duchy przeszłości. Niestety Adhara tylko podkuliła nogi i skryła twarz w kolanach, widocznie załamana, a hersztowi serce zaczęło się krajać na ten żałosny widok. Zapatrzył się w niebo skonsternowany. Co miał jej powiedzieć? Żadna praca nie hańbi? Że ma traktować swoje ofiary jak robaki i nie przejmować się nimi?
Byłoby to łatwiejsze, gdyby sam w pełni w to wierzył.
-On nawet się nie bronił. – Mruczała przytłumionym głosem, wciąż nie podnosząc wzroku na przełożonego. – Nie mogę tego przeboleć. Inni zawsze próbowali się ratować, możliwe, że zabiliby mnie, gdybym nie była szybsza, a on? Odpuścił od razu. Byłam rzeźnikiem, Daud. Nie skrytobójcą. 
-Gdybyś ty nie ukróciła jego żywota, zrobiłby to ktoś inny. – Odpowiedział trzeźwo mężczyzna, dalej patrząc na rozciągające się w oddali Dunwall. – Dobiłyby go szczury albo plaga. A jako płaczek mógłby nam zagrozić, czyż nie? – Zerknął na nią, gdy tylko lekko się wyprostowała.
-Mógł też być o krok od ucieczki z miasta. – Spochmurniała jeszcze bardziej, niezbyt pocieszona słowami Nożownika. – Jak myślisz, ilu ludziom pokrzyżowaliśmy już plany? Ile serc przedwcześnie przebiliśmy?
-Empatia nie jest bezpieczną cechą w tych czasach, Adhara. Szczególnie w naszym fachu te „serca” nie powinny cię obchodzić. – Z troskliwego opiekuna stał się nagle bezwzględnym siepaczem. – Jesteśmy wilkami dla ludzi, a wilki nie rozckliwiają się nad ofiarami, tylko je pożerają, by przeżyć na tym padole. To konieczność, bo wszystko tutaj funkcjonuje podług zasady…
-…zjedz albo bądź zjedzonym. – Dokończyła niemrawo. – To proste i logiczne, ale wciąż…
Twarz Dauda stężała.
-Jeżeli masz wątpliwości, może powinnaś to zakończyć? – Nawet na nią nie spojrzał, a jego postawa w najmniejszym stopniu nie zdradzała jakiejkolwiek emocji. Wielorybniczka wstrzymała oddech, zaskoczona tym pytaniem, jednak herszt nie pozwolił jej dojść do słowa. – W Dzielnicy jest wiele prac, które nie wymagają zabijania, choć boli mnie, że chcesz zaprzepaścić wszystko, co wspólnie osiągnęliśmy. Przez lata uczyłem cię sztuki odbierania życia, a nie sprzątania kibli. Nie budowlanki ani ogrodnictwa. 
-Nie chcę niczego zaprzepaszczać. – Odwarknęła z dozą irytacji w głosie. – Po prostu teraz zaczyna do mnie docierać, w co władowałam się jeszcze za dzieciaka. 
-I? – Wyraz jego twarzy był nieodgadniony.
Adhara zacisnęła powieki widocznie wzburzona, ale odpowiedziała dopiero po chwili.
-…I widzę, że w gruncie rzeczy to najlepsze, co mogło mi się tutaj przytrafić. – Wydawało się, że wraz z tym zdaniem wypłynęła z niej cała dotychczasowa frustracja i dziewczyna zdała sobie sprawę, że to co robi rzeczywiście ją do czegoś prowadzi. Skonsternowana oparła brodę na kolanach. – Równie dobrze mogłabym być na miejscu tego faceta i błagać Wielorybnika o życie. Zamiast tego to ja byłam na wygranej pozycji, tak? O to ci chodziło?
Kącik ust Dauda uniósł się nieco, jednak było zbyt ciemno, by jego rozmówczyni mogła to dostrzec.
-Zmuszanie cię do spojrzenia na coś z innej perspektywy to prawdziwa przyjemność, maleńka. – Swoje zadowolenie zdradził dopiero głosem. 
-Podpuściłeś mnie, cwaniaku… - Łypnęła na niego zaskoczona, na co herszt zaśmiał się potężnie.
-Najwięcej dociera do nas, gdy sami odkryjemy prawdę, więc potraktuj to jako wskazówkę z mojej strony. I proszę – uniósł kciukiem i palcem wskazującym jej brodę, by spojrzała mu prosto w oczy – nie zamartwiaj się tym już. Nie warto przejmować się ludźmi, którym nie zależało na życiu. A w szczególności, jeżeli ma to zmienić twoje. – Poklepał ją po ramieniu, kończąc temat, po czym wstał i założył maskę na twarz.
Adhara śledziła wzrokiem jego ruchy, dopóki sama się nie podniosła.
-Masz jakąś konkretną sprawę w Dunwall?
-Odwiedziny u czarnookiego gnoja. – Wzruszył ramionami. – Ostatni zwiad zabezpieczył kapliczkę koło baru w Hound Pits, więc grzechem byłoby pozwolenie, żeby rewidenci dobrali się nam do run. Nudzisz się może? – Nie dał jej dojść do słowa. – Już nie.
-Wow, zwolnij rumaku! – Uniosła ręce w obronnym geście, by Daud z nagła nie strzelił jej w pośpiechu. – Jeżeli tak bardzo zależy ci na przydupasie podczas biegania po kanałach, to chociaż pozwól mu skoczyć po prowiant. Chyba, że chcesz mnie zgubić po drodze, hm? – Zmrużyła oczy podejrzliwie, na co mężczyzna machnął tylko ręką.
-Kobieto, ty mi pół godziny będziesz strzałki wybierać. Ciebie wpuścić do zbrojowni to jak pozwolić arystokratce na długie zakupy w obuwniczym. – Pokręcił głową ze zrezygnowaniem. – To będzie tylko przebieżka przez kilka przecznic, nie musisz się sposobić jak sójka za morze.
-Ja ciebie nie poznaję… Gdzie twoja sztandarowa ostrożność? Mam wrażenie, że więcej broni mi się akurat dzisiaj ewidentnie przyda, tatuśku. – Zaznaczyła ostatnie słowo, uśmiechając się lekko.
Odchrząknął zmieszany.
-Jasne, cała zbrojownia i dwa czołgi. - Przewrócił oczami. - Przyznaj, co innego zwiedzać Dunwall z jakimś pierwszym lepszym skrytobójcą, który dopiero nauczył się trzymać poprawnie nóż, a co innego mieć za towarzysza takiego mnie,Nożownika z krwi i kości. – Humor mu dopisywał jak nigdy, bo praktycznie jarzył się od pozytywnych emocji.
-Skąd u ciebie tyle entuzjazmu? 
-Korzystam z czasu przed rozmową z Odmieńcem. – Odparł. – Czuję w kościach, że dzisiaj mnie zdenerwuje.
-Oho, na kim będziesz się wyżywał po powrocie? – Spytała, ciesząc się w duchu, że wtedy prawdopodobnie nie będzie już w zasięgu zirytowanego szefa.
-Mówisz to tak, jakbym dopuścił się niedawno jakiegoś poważniejszego rękoczynu na moich ludziach. – Stwierdził, z oburzeniem krzyżując ręce na piersi. 
Adhara nie chciała już mu wspominać chwili, gdy u granic swojej cierpliwości, Daud jednym Podmuchem wyrzucił Aedana ze swojego gabinetu. Biedak przyszedł tylko sprzedać jakąś gorętszą sensację wprost z Zatopionej Dzielnicy i nie spodziewał się wcale, że, wcześniej nawet się nie żegnając, opuści pokój szefa nie dość, że z potężnym hukiem, to jeszcze z kawałkami wybitego okna. Lądowanie też nie było dla niego zbyt łaskawe, bo kilkanaście minut po niefortunnym przelocie przybiegł do, zajętych treningiem młodzików, Thomasa oraz Adhary, by pokazać im soczystego krwiaka na plecach. „Tak wygląda prawdziwy mężczyzna po walce na śmierć i życie!” wołał, choć Rudshore już zaczynało panicznie szeptać o tym, co stało się naprawdę.
Od tego czasu Aedan nie przychodził już do szefa bez obstawy.
-Wybacz – mruknęła w sposób najbardziej przekonujący – wymsknęło mi się. Może już pójdziemy do baru? – Z niepewnym uśmiechem wskazała gdzieś w dal, prawdopodobnie w stronę najbliższego zejścia do kanału.
Daud wcale nie wyglądał na udobruchanego tą nagłą ucieczką od głównego tematu – ponadto niezbyt też spieszyło mu się do Odmieńca, więc chyba oczywistym było, że dziewczynie nie odpuści tak niewiarygodnych podejrzeń. 
-Zakładaj maskę, spotykamy się przy ujściu.
Nim Wielorybniczka się spostrzegła, mężczyzny już nie było; pozostało po nim tylko falujące od mocy powietrze i pole do popisu dla wyobraźni – co też, na mateczkę Pustkę, ten człowiek wymyśli? Na spokojną trasę kanalizacją nie miała już co liczyć, wszak ujście głównego kanału było ewidentnie za daleko od jakiegokolwiek włazu. Jedyną możliwością więc pozostał bieg powierzchnią, jednak, stety lub niestety, Wielorybnicy nie mieli w zwyczaju przemieszczać się po Dunwall najprostszymi ścieżkami.
Ze zrezygnowaniem godnym naprawdę zmęczonej życiem osoby Mignęła na dach jednej ze zniszczonych kamienic i pognała w stronę ujścia głównego kanału, zakładając przy okazji maskę i kaptur, bo pogoda postanowiła uraczyć ją chłodną mżawką jeszcze przed odległym wschodem słońca. Lekkie buty z głębokim tętentem odbijały się od zawilgoconych już dachówek, dopóki nie dotarła w pobliże ujścia – w tym miejscu nie było już zdatniejszych do poruszania budynków, bo, wciąż kotłująca się z rzeką, zamulona woda konsekwentnie zniszczyła i zabrała ze sobą większość ludzkich tworów, pozostawiając tylko kilka samotnych lamp ulicznych, które już od dawna nie spełniały swojej roli.
Skrytobójcy jednak nadali im nowe życie, przy pomocy odrobiny czarnej magii pulsującej w żyłach.
Nie schodząc z pędu, Adhara wybiła się z krawędzi dachu i na moment praktycznie zawisła w powietrzu, gdy Znak Odmieńca na jej ręce zabłysnął żywo, jak gwiazda na bezchmurnym niebie. Wyszeptała pod nosem jedno ze znanych jej zaklęć i wyciągnęła przed siebie lewą dłoń, z której wnętrza wytrysnęła półprzezroczysta masa zielonkawych macek; w walce zazwyczaj unieruchamiali nimi ofiary, gdy za bardzo się rzucały, poza służyły za przydatną pomoc przy poruszaniu w miejscach, gdzie dla jednego Mignięcia dystans był zbyt wielki. Na pierwszy rzut oka niematerialne, twory z niezwykłą precyzją śmignęły do oddalonej o dwadzieścia metrów lampy i obwiązały się wokół jej równoległej do podłoża części, przez co dziewczyna momentalnie prześlizgnęła się pod rurą i wystrzeliła w górę, gdy posłuszne odnóża rozpłynęły się w powietrzu.
Cały szkopuł podobnych manewrów polegał na tym, by w trakcie pędu ocenić ciężkość przedmiotu – jeśli obiekt był cięższy od rzucającego zaklęcie, eteryczne macki spełniały funkcję wciągającego haka dla człowieka, jednak w odwrotnym przypadku to one poruszały tym obiektem. Oczywiście, jeżeli umiejętnie je wykorzystywano: gdy Adhara dopiero zapoznawała się z tą mocą, zamiast zbliżyć się do danego punktu, zwanego kotwicą, zwyczajnie go wyrywała, bo był zbyt niestabilny i o wiele lżejszy w porównaniu do niej. 
-„Do jasnej cholery, młoda!” – Krzyczał wtedy na nią Daud, tracąc już cierpliwość. – „Jeszcze raz spróbujesz przyciągnąć się do tego dziadowsko małego kawałka cegły, to pozwolę, żeby strzelił cię ryj. Wierzę, że wtedy nauczysz się oceny otoczenia.”
I może nie był to zbyt humanitarny sposób, ale czego się nauczyła, to jej.
Opadając ku mulistej toni odcięła się od mocy Odmieńca aż do chwili, gdy odległość do podłoża była niebezpieczna i groziła bolesną pointą. Mignięciem sprowadziła siebie na ziemię, a cała siła opadania wytrąciła się w gęstawy muł u jej stóp. Nienawidziła smrodu tej mazi.
Herszt czekał już na nią, nie za bardzo przejmując się lekko falującą wodą sięgającą mu do połowy ud. W tak mokrym i zatęchłym miejscu jak Rudshore nadmierna wilgoć była normą.
-Nie za szybko, maleńka? – Uśmiechnął się szeroko pod maską, czego dziewczyna nie mogła zobaczyć, ale ewidentnie wyczuć.
-To był falstart, mój drogi. Następnym razem ja ustalam, kiedy ruszamy! – Doczłapała się do niego, ciągnąc za sobą masę wodnej roślinności. Nie omieszkała wyrazić swojego niezadowolenia.– Czemu nie idziemy podziemiami, tylko wierzchem?
-Kanały są nudne i bez jakiegokolwiek ryzyka. 
-No tak, tutaj ryzykujemy już na samym początku, że się, na Odmieńca, potopimy! – Wskazała na siebie, jako na idealny przykład straszliwej walki o życie z brudną wodą. Podczas gdy Daud nawet nie zamoczył sobie gaci, ona była mokra aż po sam pas, bowiem los nie raczył obdarować jej korzystną wysokością.
Mężczyzna rozpromienił się jeszcze bardziej.
-Chyba ty, kurdupelku. – Palnął bez zastanowienia, na co Wielorybniczka praktycznie zapłonęła nieproporcjonalną do jej wzrostu wściekłością, jednak nim zdążyła rzucić się z pazurami na swojego, bądź co bądź, przełożonego, ten śmignął przed siebie, nie kryjąc wcale, że bawi go ta cała sytuacja. Adharze przeszła niechęć i ruszyła za nim, niczym nadzwyczaj głośna bestia.
Nikt nie przejmował się już wtedy czujnymi wartownikami, którzy na wycie tego potwora byli bliscy opuszczenia świata żywych; nikt też nie martwił się śpiącymi kamratami, zrywającymi się nagle z łóżek, spodziewając się jakiegoś naprawdę poważnego ataku na ich dom.
Samo Hound Pits nie wiedziało zaś jeszcze, jakie dwa huragany pędziły mu na spotkanie.

Poranek wszystkim kojarzy się z czymś nieprzyjemnym i wybitnie dołującym, szczególnie, gdy człowiek zdaje sobie sprawę, że musi w miarę sprawnie ruszyć dupsko z niebezpiecznie owijającej się wokół niego kołdry i na dobre zrezygnować z perspektywy sielankowego boczenia się przez resztę dnia. Dla postawnego blondyna ten rytuał był szczególnie trudny, chociażby ze względu na pewien szczegół wyróżniający jego poranki od innych.
-Pobudka, mordo! – Nadzwyczaj żywy brunet, z długą blizną przecinającą wygolony bok głowy, bez ostrzeżenia wparował do kwatery nieszczęśnika, gdy ten był w połowie wdziewania pierwszej nogawki spodni. Gdyby w kwaterze znajdowała się lodówka, nowoprzybyły z pewnością teraz już wygrzebywałby jakieś jadalne fanty, by pozbawić gospodarza resztki zgromadzonych dóbr i chęci do życia, jednak w wypadku jej braku musiał się zadowolić zaledwie zrzuceniem na podłogę munduru zalegającego na krześle, na którym już po chwili rozsiadał się, jak na swoim. – Na podstawie moich profesjonalnych obserwacji stwierdzam, że wyglądasz i zachowujesz się jak kupa. Źle spałeś?
-Spierdalaj, Aedan. Zawsze tak wyglądam… - Mruknął z rozdrażnieniem i wycelował drugą nogą w odpowiednią nogawkę. – Na jaki temat będziesz mnie dzisiaj dręczył? Nie owijaj w bawełnę, a potem zostaw mnie w spokoju. Mam wypad w południe.
-Ja właśnie w tej sprawie… - Niezrażony tym aktem niechęci chłopak rozpoczął niepewnie, ale spodziewający się najgorszego towarzysz momentalnie mu przerwał.
-Nie, nie zamienię się z tobą. I nie – wstał już ubrany od pasa w dół – nie przekonam Adhary, żeby ci ustąpiła. Z tego co pamiętam, ty masz dzisiaj załatwić runę od tego handlarza ogarami koło siedziby Destylarzy, więc masz zajęcie, krętaczu.
Aedan może po sobie tego nie pokazał, ale połechtało go ostatnie określenie. Nawet jeżeli przyjaciel chciał go w jakikolwiek sposób obrazić, to nie odniosło to zamierzonego efektu.
-Ale Thusiek – użył specjalnie tego zdrobnienia – dajże mi wyjaśnić, o co chodzi, a nie się pultasz i spinasz. Napnie ci się jeszcze coś, co nie powinno i rozerwiesz spodnie, a tego chyba nie chcemy? Znaczy ty. Ja… Być może.
Thomas westchnął męczenniczo i wciągnął na grzbiet, wcześniej zrzucony przez młodszego, płaszcz z niebieską chustką na przedramieniu – jedyną pozostałością po prawdziwej rodzinie.
-Do sedna, Aedan. – Powiedział tylko. – Do sedna.
Jako, że przez powstanie blondyna, miejsce na skotłowanym łóżku się zwolniło, to gość postanowił również je sobie przywłaszczyć i już po chwili siedział zakopany w i tak skotłowanej kołdrze.
-Wiesz, spotkałem przed chwilą Billie. 
Czyli na konkrety nie mam co liczyć – przemknęło starszemu przez myśl, ale nie miał już siły popędzać Aedana. Ten młodociany cwaniak-przestępca miał w zwyczaju zataczać wokół głównej informacji tak potężne koła, że Thomas do teraz nie był pewien, jak chłopak miał naprawdę na imię; przedstawiał się mu już cztery razy od początku ich znajomości, za każdym razem innym imieniem. Warto dodać, że „Aedan” było jednym z tych normalniejszych.
-No i..? Mam ci pogratulować? Dobrze, gratuluję, przeżyłeś swoją pierwszą interakcję z człowiekiem i nie zostałeś zamordowany/zgwałcony. Niepotrzebne skreślić. Czy to wszystko?
Stwierdził w myślach dumnie, że chyba każdy chciałby być tak czarująco sarkastyczny jak on. Nawet jeżeli był taki głównie przez niewyspanie i frustrację tym wywołaną.
-Wiesz, w wypadku Lurk to sukces, nieprawdaż? – Wyszczerzył się kompletnie nieczuły na jawną kpinę. – Zwłaszcza po tym, jak pokłóciła się z maleństwem. 
-Na Pustkę, dalej nie widzę związku z dzisiejszym uciszaniem. – Stęknął głosem, który mógł zabić, rozglądając się po zabałaganionej kwaterze. Najwidoczniej czegoś szukał, a gdy w pobliżu to coś się nie pojawiło, spojrzał na opatulonego pierzyną Wielorybnika. – Pod ścianę.
Aedan tylko zdążył zamrugać zaskoczony, gdy przyjaciel niespodziewanie złapał za kawałek kołdry i szarpnął mocno, przez co jej aktualny rezydent rzeczywiście wylądował pod ścianą. A potem zerwała się półka, której Thomas nie potrafił od dłuższego czasu poprawnie zamocować, i potylica chłopaka zapoznała bliżej dwa grubsze dzienniki obite skórą. Tymczasem blondyn, niepomny na cierpienia młodego skrytobójcy, schował do pochwy nóż, czyli obiekt, który spowodował niefortunną serię wypadków Aedana, i usiadł na łóżku, zdając sobie sprawę, że w sumie ma jeszcze od cholery czasu. Prędzej czy później towarzyszka przyjdzie przypomnieć mu, że sobie dzisiaj nie odpocznie, ale skoro jeszcze jej nie ma, to ma wolne.
Oczywiście teoretycznie.
-Stary… Na pewno nie chcesz pomocy w zamontowaniu tego nieszczęsnego mebelka? – Młodszy wskazał skinieniem obolałej głowy na kołyszącą się sromotnie półkę. Znał się nieco na majsterkowaniu, bo swego czasu dorabiał sobie, gdzie tylko mógł, a czuł się praktycznie chory, widząc niedołężność Thomasa w tej konkretnej dziedzinie. Zwłaszcza, że wbicie gwoździa w ścianę nie było żadną wyższą filozofią.
-Później ją naprawię. – Spławił jego chęć pomocy. - Powiesz mi w końcu, o co ci chodzi? Jesteśmy na etapie magicznego powiązania Billie z tą pseudo-lekarką, którą mamy usunąć. I jak na razie kleją mi się tutaj tylko oczy.
-No tak! Bo widzisz, chciałbym, żebyś z nią dzisiaj na tym wypadzie porozmawiał. – Powiedział to głosem, jakby wszystko z wszystkiego logicznie tu wynikało. Thomas zmrużył tylko oczy, niepewny, czy temat rozmowy przypadkiem nie zmienił się, gdy się nie skupiał.
-Z kim? Z lekarką?
Aedan dość gwałtownie zakrył dłonią twarz.
-Nie, z Adharą! Co ma do tego lekarka?
-…Co ma do tego Billie? – Odparował od razu, zamykając kółeczko beztroskiego skołowania. 
Na Lewiatana, czym sobie zasłużył na tak pokręconego towarzysza..?
-My się chyba nie zrozumieliśmy. – Stwierdził wspaniałomyślnie brunet. Geniusz. – Chodzi mi o to, że… Że moglibyśmy pogodzić te dwie zołzy. – Zamilkł po tym, wyczekując reakcji blondyna, który na ten pomysł prawie się opluł.
-I że niby ja mam przekonać Adharę, żeby pogodziła się z Lurk, tak? – Gdyby nie był Thomasem, ryknąłby panicznym śmiechem, bo wszystkie elementy tej nieskoordynowanej układanki złożyły się w jedną, dość niepokojącą prawdę. Ale Thomasem był, więc musiał zadowolić się nadzwyczaj krzywym uśmieszkiem.
-…No tak. – Powiedział to najbardziej niewinnym głosikiem, na który było go w tej chwili stać. A naprawdę było go stać.
Starszy z nich z trudem powstrzymywał głośne chrząki rozbawienia, bo według niego sytuacja była tak komiczna, jak wystawianie nagiego żołnierza, by ten gołymi rękami zniszczył pędzący w jego stronę czołg. I to wcale nie były czcze przypuszczenia, bo każda próba podobnych ingerencji w życie tych dwóch Wielorybniczek nie kończyła się zbyt korzystnie dla inicjatorów, nawet jeżeli ich relacje można było określić, jako „przyjazne” – jedną strasznie drażniło wchodzenie z buciorami w jej życie emocjonalne, druga zaś, bardziej stateczna, zwyczajnie olewała wszelkie starania, odprawiając zainteresowanego z kwitkiem. Albo siniakiem, zależy jak bardzo był natarczywy.
Thomasowi zaczęła ta troska przyjaciela wyraźnie śmierdzieć, więc skrzyżował ręce na piersi i z miną osoby, która wysłuchuje kłamstw, znając prawdę, zapytał:
-Po co?
-Bo… - Podrapał się z roztargnieniem po, jak zawsze gładkim, policzku. – Co to w ogóle za pytanie, Thusiek? Chcesz, żeby nasze dwie najlepsiejsze przyjaciółki żyły w straszliwej i wyniszczającej niezgodzie? Gdzie twoje sumienie, na Odmieńca?!
-Przez ciebie dawno się go pozbyłem – przewrócił oczami zniecierpliwiony – i nauczyłem się też, że nie angażujesz się w nic, co nie przyniosłoby ci zysku.
Młodszemu ręce opadły, ale nie odpowiedział od razu.
-...Po prostu brakuje mi tego, co było kiedyś, tak? - Bąknął zawstydzony. Fakt, przed Thomasem mógł udawać, ale zazwyczaj kończyło się to sromotnym fiaskiem. Nawet jego ton go teraz zdradził, normalnie takie słowa nie przeszłyby mu przez gardło. - To nie jest fajne. Te kłótnie. Kiedyś potrafiliśmy razem znikać na całe dnie, szwędając się po Dunwall, a teraz zostało nam tylko… To.
-Teraz, powiem to szczerze, zaskoczyłeś mnie, Aed. - Mimo, że głos całkowicie zaprzeczał tym słowom, jego wzrok nieoczekiwanie zmiękł.
-Jasne, naśmiewaj się ze mnie do woli - oburzył się brunet - w końcu wygląda na to, że tylko ja tęsknię za starymi dobrymi czasami, gdy mogliśmy iść gdzieś we czwórkę i nie ryzykować, że Adhara i Billie poodgryzają sobie cycki. - Przeszedł na taktykę grania na emocjach starszego.
Blondyn już zabierał się za próbę udobruchania nagle rozedrganego przyjaciela, gdyby nie donośny huk, którego źródłem były drzwi. A raczej coś z ich drugiej strony - dobijało się do pomieszczenia z natarczywością zakochanej pseudofanki, której idol właśnie zniknął z pola widzenia. Warczało, poszczekiwało, rzucało się na biedne odrzwia, a potem umilkłszy, pozostawiło dwójkę Wielorybników z minami typowymi dla nich, gdy ktoś próbuje im wytłumaczyć, dlaczego nie chce się napić - były to spojrzenia desperacko poszukujące rozumu.
-Pusia? Maleńka, nie właź tam! - Dało się słyszeć błagalny głos Rulfia. Biedak pewnie nawet nie zdążył położyć się spać po nocnej warcie, a jego pupilka już szalała po części mieszkalnej wyraźnie niedopieszczona.
Maleńka Pusia w końcu rozgryzła, jak działają drzwi, choć zanim to nastąpiło już była w pokoju razem z futryną. Zamerdała pociesznie biczowatym ogonkiem, a z rozdziawionego pyszczka kapała na podłogę ślina, bo zbyt rozemocjonowana suczka po prostu nie panowała już nad swoim ciałem. A dlaczego ją tak nosiło na widok parki skrytobójców?
Aedan powinien wiedzieć najlepiej, skoro zaczął już analizować możliwe drogi ucieczki
Psina jednak była o wiele szybsza - nim ten zdążył choćby podnieść się spod ściany, przewaliła go kolosalnym skokiem i od razu zabrała się do rzeczy, czyli obśliniła biedakowi całą twarz, bo, na jego nieszczęście, maska wciąż przytroczona była do pasa. Żeby śmiechom nie było końca, Thomas zerwał się z materaca i złapał zwierzaka za rzemień na karku, choć chyba nie warto się nawet zakładać, kto wyjdzie zwycięsko z tej konfrontacji.
Mała podpowiedź: Pusia waży 95 kilogramów i ma na sobie ciężką, skórzaną uprząż.
-Na jaja Odmieńca, zdejmijcie to ze mnie, czuję jak płuca emigrują mi nosem! - Wystękał poszkodowany, machając chaotycznie nogami, bezsilny wobec masy żywych mięśni. Rulfio wpadł do pokoju spanikowany i dołączył do ciągnącego sukę Wielorybnika, ale ta jak na złość, wciąż uparcie przeszukiwała nosem każde zagłębienie w Aedanowym ciele.
-Chłopie, co ty trzymasz pod tym zapoconym płaszczem, ze tak do ciebie lgnie?! - Właściciel zwierzaka zadał w końcu najbardziej kluczowe pytanie w tej sytuacji.
Gdyby nie prawie sto kilo na klacie, chłopak wzruszyłby ramionami.
-Nie wiem, chyba powinienem powiedzieć, że każda suka na mnie le-KURWA, PRZEPROSZĘ WSZYSTKIE DZIWKI, KTÓRE OBRAZIŁEM, ALE ZABIERZCIE TO STĄD! - Zawył, bo szeroka, opazurzona psia łapa ścisnęła mu środkowe okolice lędźwi. Biedakowi całe życie przeleciało przed oczami, a raczej życie jego nienarodzonych dzieci, widział, jak wszyscy się z niego naśmiewają, wytykają palcem i szepczą za jego plecami. “Patrzcie, to ten, co mu pies zgniótł jaja.” - Mówili.
I właśnie przez ten straszliwie pesymistyczny obraz w młodym Wielorybniku obudziły się nowe pokłady energii oraz chęci do walki. Jakimś cudem uwolnił ręce i zaatakował uszy bestii. Pusia warknęła zniecierpliwiona, ale od razu przeniosła ciężar ciała na ręce chłopaka, za co jego sprzęt serdecznie by mu podziękował, gdyby umiał się uśmiechać.
-Na Odmieńca, z tym kundlem są zawsze problemy..! - Stęknął Thomas zniecierpliwiony; jego próba uwolnienia przyjaciela ewidentnie nie dawała efektów, bo ofutrzony wilczarz wydawał się za silny nawet na trójkę skrytobójców.
-Kundlem, bucu? Pusia jest inteligentniejsza od was wszystkich razem wziętych! - Zbeształ go Rulfio, akcentując swoją wypowiedź strzeleniem chłopaka w potylicę.
-Znalazłbyś sobie babę, a nie niańczysz tę sukę! - Odgryzł się blondyn. Zastanawiało go, ile jeszcze będzie musiał przeżyć podobnych sytuacji, nim w końcu ta zgraja nieprzyzwoicie zdurniałych gałganów pozwoli mu opuścić Dzielnicę.
-Moje życie uczuciowe zostaw w spokoju!
-To niech ona zostawi w spokoju moje flaki! - Wciął się Aedan, czując, że o nim zapomniano.
Bo w sumie zapomniano, Thomas i Rulf już nawet nie próbowali odciągać od niego psa - teraz ważniejsze dla nich było sprzeczanie się o sens trzymania zwierzaka w tak zatłoczonym miejscu jak kwatery. 
Niewinna ofiara zaczęła układać w myślach testament, w którym oczywiście nie uwzględni tych dwóch, którzy zostawili ją na pastwę osierścionego napastnika.
W końcu, po całej wieczności skrupulatnego udeptywania, oblężająca bruneta bestia pisnęła radośnie i zamerdała cienkim ogonkiem, by pokazać wszystkim powód tego rozgardiaszu, mianowicie spore, intensywnie pachnące, twarde ciastko. Pusia wydawała się bardzo z siebie zadowolona, sądząc po wypiętej szerokiej piersi, a jako, że nic już jej tutaj nie interesowało, postanowiła się ulotnić. Zszedłszy z Aedana, pozwoliła mu w końcu na pełniejszy oddech i pewną swobodę ruchu, jednak gdy ten chciał podnieść się do siadu, spanikowana wizją utraty smakołyka, ruszyła pędem ku wyjściu. Tym razem jednak klejnoty chłopaka nie uniknęły straszliwych konsekwencji spotkania z szerokimi łapami czworonożnego kolosa.
Sunia z radosnym ujadaniem staranowała mały tłumek gapiów zgromadzony zaraz przy drzwiach, po czym zniknęła wszystkim z pola widzenia.
-Aedan, powiedz mi, czy to przypadkiem nie ty ukradłeś mi worek psich przekąsek z kwatery? - Rulfio zamrugał z zaskoczeniem, patrząc to na chłopaka, to na wyjście, jednak wypiszczana odpowiedź możliwego eunucha wcale a wcale go nie usatysfakcjonowała. Ba, musiałby najpierw ją zrozumieć!
Thomas stwierdził, że chyba najlepiej będzie pójść w ślady psa i również stąd zniknąć - najpierw najście Aedana, potem atak potwora. Co będzie następne? Daud w koszuli do bicia podwładnych, czy Odmieniec z marakasami, proszący go do ognistego flamenco?

Pierwsze promienie wschodzącego słońca wytrysnęły ponad ciemnoszare zarysy dunwallskiej architektury, oświetlając straszliwe żniwo plagi w brudnych uliczkach. Po nocy bruk pokryty był ciałami płaczków i ich nieszczęsnych ofiar, które już powoli znikały pod rozedrganymi masami wygłodniałych szczurów. Dzisiejszej nocy grasowało ich wyjątkowo dużo, więc pewnie za niecałą godzinę pojawi się tu pierwsza linia szczudłaków, majaca za zadanie zneutralizować co większe stada i, oczywiście, sprawdzić, czy nic podejrzanego nie dzieje się w opuszczonych domostwach.
Na rozkaz Cesarzowej Jessamine Kaldwin straż przeczesywała praktycznie całe Dunwall, nie licząc zapomnianego Rudshore, a wszystko to przez strach przed Odmieńcem. Zabawne, że kierujące się umysłem społeczeństwo tak łatwo dało się przekonać do autentycznego udziału właśnie tego wielorybiego bóstwa w powstaniu panującej wokół zarazy. Kongregacja Wszechludzi i jej rewidenci, uważani do niedawna za fanatyków i radykałów, właśnie przez ten zabobon stali się dobrze prosperującą organizacją zwalczającą okultyzm, bądź tylko jego oznaki. Może i wyrośli już z palenia wyznawców Odmieńca na stosie lub rzucania ich na pożarcie wściekłym wilczarzom, ale wciąż każdy, na kogo spadł choć cień podejrzenia o odbieganie od ich świętej Litanii Białego Klifu, mógł, w najlepszym przypadku, skończyć na dożywociu w Coldridge.
Do tego, dzięki dużemu poparciu dla duchowego przywódcy Kongregacji, Nadrewidenta Thaddeusa Campbella, rewidenci otrzymali pozwolenie na egzekucje zbyt opierających się podejrzanych, choć w praktyce wyglądało to bardziej na samowolne wypady mniejszych grupek fanatyków tylko po to, by wyrżnąć przypadkowo spotkanych ocalałych i zagarnąć dla siebie cały ich marny dobytek.
Rząd z Cesarzową na czele, zbyt zajęty balami i uciekaniem przed plagą, zwyczajnie nie przejmował się faktem, że przy dalszym reżimie Kongregacji, w końcu nie będą mieli kogo poniżać.
Na wysokości drugiego piętra powietrze było wyjątkowo rześkie i czyste, pozostałości oparów z pracujących poprzedniego dnia fabryk wznosiły się nisko nad ziemią ściągnięte poranną mgłą, a było też za wcześnie, by tranowa łuna na nowo mogła utworzyć świecącą kopułę nad budynkami. Mało kto w stolicy Gristolu mógł jednak cieszyć się tym nietypowym zjawiskiem, chyba, że był dziwką kończącą pracę, strażnikiem na warcie albo czatującym skrytobójcą.
Szum w małym, zabałaganionym pokoiku obwieścił powrót Wielorybniczki; co dziesięć minut jeden z siepaczy wybywał na krótki patrol po okolicy, na wypadek pojawienia się nieproszonych gości. W końcu nikt nie mógł przeszkadzać ich mistrzowi podczas medytacji.
Nowoprzybyła zaklęła siarczyście pod nosem, praktycznie z niewiadomego powodu, po czym rzuciła dwójce młodzików, gawędzących cicho pod ścianą, średniej wielkości worek. Chłopcy na początku niepewnie go otworzyli, spodziewając się prędzej bomby tranowej, aniżeli czegoś bardziej dla nich przyjemnego, dlatego też swoje zaskoczenie musieli wyrazić nieco głośniej.
-Bułki? Z nieba nam spadłaś - wychrypiał jeden, od razu wgryzając się w wypiek. Najwidoczniej przez pilnowanie kapliczki dla Dauda nie mieli okazji nawet skoczyć po coś zdatniejszego do jedzenia. Fergus zawsze był zbyt protekcjonalny wobec swoich podkomendnych, więc nie dziwota, że zmusił ich do trzymania się razem bez względu na wszystko. 
Wszystkich zastanawiało, jakim sposobem ten milczący skrytobójca wzbudzał z tak rażącą skutecznością respekt w swoich uczniach.
Był w trakcie szkicowania, gdy, świeżo ukradziona z niedalekiej piekarni, bułka wylądowała mu przed nosem. Powoli uniósł głowę w stronę potencjalnego jedzeniowego zamachowca, a dzwoneczki na jego czapce zadźwięczały cicho. W przeciwieństwie do reszty Wielorybników, Fergus zrezygnował z tradycyjnego kaptura i maski gazowej - zamiast nich nosił bordową, błazeńską kapę z tak długimi rogami, że oklapnięte wokół jego głowy wyglądały jak włosy, twarz zaś zakrywała biała, bezwyrazowa maska, mająca jedynie otwory na oczy. 
-Kogo Kemat dzisiaj skaże na śmierć? - Spytała Adhara, usiadłszy obok Wielorybnika. Nazwała go imieniem nadanym mu przez strwożoną arystokrację, która skojarzyła jego wizerunek pierrota z mitologicznym symbolem rychłej śmierci. Bardziej trafnego określenia nie mogli wymyśleć.
W odpowiedzi na pytanie, skrytobójca pokazał jej jeszcze niedokończony szkic jakiegoś wyżej urodzonego, sądząc po pulchnej twarzy i sporej ilości kolczyków w uchu. Kolejny rozleniwiony pseudo-diuk, który możliwie stał się zbyt niewygodny w pełnym intryg, zasuplonym światku bogaczy. Skoro jego portret pamięciowy wyszedł spod dłoni Fergusa, mogli mieć pewność, że za dwa dni po kolesiu zostanie tylko wspomnienie. 
Jego dzieła zawsze stawały się wyrokiem.
Mężczyzna wskazał skinieniem głowy w stronę klęczącego przed kapliczką Dauda, by zaraz potem zastukać w niedziałający zegarek na łańcuszku, zaczepiony o klapę kieszeni - ot taka znajdźka. Adhara wyczytała z tego pytanie.
-Nie wiem, zazwyczaj zajmuje mu to około godziny, ale teraz musiał się zasiedzieć. - Zerknęła we wskazanym kierunku. - Jak tak dalej pójdzie, to natkniemy się jeszcze na jakiegoś szczudłaka, bo Daud nie będzie umiał się w miarę sprawnie rozstać z Odmieńcem. Serio - szturchnęła Fergusa - też masz wrażenie, że oni tam gorzej plotkują, niż stare sąsiadki przy kawce?
Zdecydowanie kiwnął głową, ale po tym nastąpił kolejny zespół gestów, choć tym razem bardziej karcący.
-Co? - Zdziwiła się dziewczyna. - Nie, oczywiście, że go nie obrażam! - Uniosła ręce w obronnym geście. - Ale musisz przyznać, że Odmieniec dosyć szczególnie traktuje naszego szefa. Te wszystkie pogaduszki, dodatkowe runy, wskazówki…
Wielorybnik zmrużył oczy i przedstawił jej dłuższą niewerbalną odpowiedź. Adhara podparła się pod boki, z zawadiackim uśmiechem.
-Chcesz rozmawiać o teologii i deizmie z wierzącą-niepraktykującą? Załatwione. Szykuj notesik, bo dostaniesz ode mnie lekcję ży… - Umilkła niespodziewanie, wpatrując się w Fergusa z pozornie nieuzasadnioną dozą paniki w oczach, na co ten od razu odłożył zeszyt i sięgnął po nóż. Młodzikowie za nimi również znieruchomieli, niepewni, jak interpretować zachowanie mistrzyni. 
Adhara zacisnęła pięści, a Znak na jej dłoni zaświecił się lekko.
-Płaczki. Czujesz je? - Spytała towarzysza, ten jednak pokręcił powoli głową, obdarowując ją pytającym spojrzeniem. Wzruszyła ramionami. - Intuicja. Po prostu intuicja. - I już jej nie było. Mignęła na sąsiedni budynek, żeby mieć wgląd na najbliższe skrzyżowanie uliczek, zaraz potem na jeszcze dalszy i jeszcze dalszy, aż w końcu zniknęła Wielorybnikom z oczu.
-Pewnie jej się zdawało. - Jeden z kadetów wrócił znudzony na swoje miejsce na podłodze. Fergus rozprostował ramiona i łypnął na niego wilkiem. Młody przyuczał się od niedawna, od jakiegoś miesiąca zadowalająco posługuje się wielorybniczym ostrzem, więc nawet nie mógł zrozumieć, o co chodziło z intuicją. Nie nauczył się jeszcze odpowiednio reagować na sygnały o niebezpieczeństwie, które jego ciało odbierało z otoczenia: najcichszy podejrzany szmer, głośniejszy pisk spłoszonych czymś szczurów w oddali, wiatr niosący ze sobą smród rozkładu. Dla niego to tylko bodźce, dla mistrzów skrytobójczych to jak wgląd w przyszłość.
Mężczyzna zdążył głośnym klaśnięciem przywołać młodzików do porządku, gdy głośny, nieregularny tętent, przerywany ospałymi jękami, rozbrzmiał od strony drzwi prowadzących na klatkę schodową. 
Skubana, przewidziała to.
Stwierdził, że walka wręcz może być niebezpieczna, dopóki nie wie, jak liczny jest przeciwnik, więc postanowił na sam początek nieco uszczuplić jego szeregi z dystansu. Oczywiście schody nie były jego wymarzonym miejscem, ale ich krętość zdecydowanie spowolni i tak wlekące się martwe cielska. Sięgnął zza pleców harfę, swoją nieodłączną przyjaciółkę, dzięki której czuł momentami, że rzeczywiście ma głos, i ruszył pędem do drzwi, mijając spanikowanych chłopaczków. Cóż, skoro nie odpowiada im stres codziennego zwiadu, będą musieli zadowolić się mniej ruchomą robotą.
Instrument Fergusa był dosyć pierwotny, zwykła drewniana, łukowata rama z pięcioma strunami o różnym napięciu, ale dźwięki, które wydawał, były jednymi z najpiękniejszych, jakie mógł sobie wyobrazić. To muzyka poświęcenia i walki o życie. 
Wyciągnął dwa wybuchowe bełty i wystrzelił je z harfy z brzękiem potrącanych strun, a te praktycznie od razu sięgnęły dwóch płaczków na przedzie przepychającej się masy. Zdążyły tylko stęknąć zaskoczone, a skondensowany tran zwyczajnie zrobił swoje, rozbryzgując ich ciała w finezyjne wzory na ścianach i wyjących pobratymcach.
Piękne.
Ale gdzie do cholery była Adhara, gdy jej potrzebował?
Trzy kolejne wyjce przewróciły się na stopniach z bełtami w gardle, dwa inne zwyczajnie porozrywały sobie stawy, próbując nieudolnie ominąć leżące trupy. Ich krzyki stawały się coraz głośniejsze i coraz bardziej rozpaczliwe, jakby nagle odnalazły w sobie ostatki ludzkiej natury, błagającej o dobicie. To, co dotychczas robiły nie było życiem. To nie był nawet cień tego, kim byli kiedyś, jeszcze nim zaraza i muchy na dobre zagnieździły się w ich ciałach. 
Fergus nie widział końca kolumny zgnilców, póki jakaś większa siła nie odrzuciła płaczków na odrapaną ścianę, co spowodowało jeszcze więcej żałosnego krzyku. Ktoś zaszedł je od tułu i wybijał z drugiej strony, przez co nawet nie mogły się cofnąć, w pułapce ciasnoty i własnych obumarłych ciał. Czarny kształt wbił się w zepchniętą masę i począł precyzyjnie dźgać zwłoki, póki te nie umarły już naprawę. A potem zabrał się za te, które stały najbliżej niego, robiąc zamaszyste ruchy ostrzem, niczym żniwiarz w środku szczerego pola. Wielorybnik wziął z niego przykład, dobył noża i pozbawił najbliższego płaczka głowy. W locie złapał ją Przyciąganiem i cisnął w innego, kobietę, która zaskoczona zatoczyła się od siły uderzenia. Rozpruł jej brzuch.
Pozbycie się resztek zajęło im niecałe pięć minut taplania się w obumarłych szczątkach i smrodzie płynów ustrojowych. Zatrzymali się dopiero wtedy, gdy ich ostrza skrzyżowały się w torsie ostatniego płaczka, co stało się zwieńczeniem ich współpracy. Fergus rozejrzał się po pobojowisku i w końcu spojrzał na ciężko dyszącą towarzyszkę, całą w purpurowo-czerwonej mazi.
-Jak Daud się obudzi, to wezmę którąś oderwaną rękę i rzucę w niego z pozdrowieniami i “A nie mówiłam?”! - Warknęła, chowając miecz do pochwy; jej jedyną dostępną broń, którą zmasakrowała połowę tej sporej grupki zarażonych. - Całą drogę trułam mu, że coś jebnie. 
Nie mógł powstrzymać uśmiechu.

-Kochana! - Aedan prawie położył się na biurku Billie, zwalając połowę jej notatek na podłogę. - Co taka piękna kobieta, wspaniała przyjaciółka i zastępcza matka nas wszystkich robi samiuśka w swoim pokoju?
Thomas oglądający całą tę rozemocjonowaną scenę zakrył oczy ręką, zastanawiając się, czy przez atak psa, jaja przyjaciela nie zamieniły się z mózgiem na miejsca.
-Spędzam czas z jedyną osobą godną ze mną obcować. - Odpowiedziała z szerokim uśmiechem. Lurk była jedną z nielicznych, której całkowicie nie przeszkadzały Aedanowa kleptomania oraz rozedrganie podczas rozmów, choć nawet ona musiała się teraz z czymś zgodzić. - Co ci się stało z głosem? Brzmisz jak stary bucior na linoleum.
Nadzieje i sny chłopaka wyparowały z niego tak szybko, jak jeszcze pół godziny temu jego godność.
-To przejściowy stan, nie musisz się o mnie martwić…
-Szczerze, to po prostu byłam ciekawa. Zabawnie brzmisz. - Zagryzła czubek pióra. - Kastracyjnie.
-No nie! - Już i tak nadwyrężona cierpliwość Wielorybnika osiągnęła w końcu swoje granice. - Nie musiałaś używać akurat TEGO sformułowania!
-Nie, ale sam przyznaj, tak mówią faceci, którym odcięło się co nieco…
Starszy skrytobójca chrząknął rozbawiony, co od razu uruchomiło młodszemu skomplikowany proces wyciągania informacji z poszczególnych reakcji. Spojrzał z niedowierzaniem na kobietę.
-Wiesz o tym, prawda? - Poczuł się oszukany i osamotniony. Jeszcze brakuje mu, żeby zaczęli go wytykać palcami i wyć ze śmiechu nad jego tragicznym losem. 
Oczywiście, gdyby zajrzał do medyka, dowiedziałby się, że to nic poważnego i po prostu musi trochę poboleć, ale czym byłoby życie Aedana bez odrobiny adrenaliny w każdej chwili?
-Myślę, że nie ma kogoś, kto by o tym nie wiedział. - Zacisnęła szczęki na biednym przyrządzie do pisania, bo naprawdę niewiele jej brakowało, żeby zacząć się jawnie śmiać z przyjaciela. - Darłeś się na całą Dzielnicę.
Chłopak chciał odpowiedzieć coś tak błyskotliwego i porażającego, że… aż cały oklapł. 
-Śmiejcie się, śmiejcie, próchniaki. - Pogroził starszym Wielorybnikom palcem. - Pójdę do Adhary, ona nic nie wie i sobie pogadamy na poważnie!
Mimika Billie momentalnie się zmieniła, jakby nagle podmienili ją z kimś innym.
-Idź, ale nie zbliżaj się po tym do mnie.  - Powiedziała matowym głosem, odprowadzając wzrokiem wychodzącego skrytobójcę. - Mam nadzieję, że rozumiesz.
Ustał w drzwiach.
-Nie. Całkowicie nie rozumiem. - Mignął korytarzem w poszukiwaniu wsparcia.
Thomas, dotychczas pełniący funkcję obserwatora, pomasował się zestresowany po karku, czując, że w miarę luźna atmosfera sprzed kilku minut po prostu zniknęła. 
-Cholender, czyli wszystko na mojej głowie, tak? - Powiedział to bardziej do siebie, ale jak to bywa, taka forma komunikacji  jest również słyszalna przez innych. - Dobrze, że ten tłok chociaż zrobił jakiś wstęp do tematu.
-Jakiego tematu? - Zaciekawiła się ciemnoskóra, choć widać po niej było, że nie spodziewała się niczego w miarę pozytywnego. W sumie ostatnią pozytywną rzeczą, jakiej doświadczyła, było mianowanie na zastępcę Dauda. Na początku wydawało się to całkiem ciekawe, czuła się ważna w całej tej społeczności, szanowana… Było jej wtedy o wiele lepiej, niż przez ostatnie lata. W końcu kompletna i potrzebna. Nie snuła się z kąta w kąt, od ofiary do ofiary, od zlecenia do zlecenia. Była sobą. 
A potem za euforią i samozadowoleniem przyszedł kryzys. Bo wcale nie było tak, jak się spodziewała; nie każdy ucieszył się z tego, że zastępcą został ktoś ze stałego grona. Usłyszała kilka słów krytyki, ale zazwyczaj spływały po niej jak po kaczce. Oprócz tego pierwszego, negatywnego, które krążyło po jej głowie aż do teraz, zaciskając serce w nostalgicznym splocie. 
Zamrugała, zdając sobie sprawę, że stojący obok blondyn rzeczywiście jej odpowiadał. Wcale go nie słuchała.
-...Możesz powtórzyć? - Spytała, nie patrząc na niego wcale.
Na Odmieńca, co się ze mną dzieje?
Thomas westchnął męczenniczo. Już i tak się naprodukował.
-Dobra, w skrócie. - Przymknął oczy zniecierpliwiony. - Aedan i ja zaczęliśmy się trochę o was martwić, bo odnosimy wrażenie, że ta wasza niechęć jest tylko na pokaz z jakiegoś nieziemsko głębokiego powodu.
Zerknęła na niego z jeszcze większą niechęcią.
-Macie naprawdę dziwne pomysły. - Skomentowała tylko. - Zawłaszcza, że to sprawa, która was nie dotyczy.
-Chyba za dobrze cię znam, bo wiedziałem, że to powiesz. - Skrzyżował ręce na piersi. - Chcieliśmy tylko poznać tego powód. Wiesz, może razem uda nam się temu zaradzić. Może to tak naprawdę nic wielkiego, tylko to wyolbrzymiacie.
Billie pokazała właśnie Thomasowi, jak bardzo daremne są jego próby, zwyczajnie go olewając. Poprawiła się w krześle i wróciła do porządkowania notatek z ostatniego zwiadu, tak jak prosił ją o to Daud.
-Nie wszystko da się rozwiązać rozmową, Tho. - Jej głos stał się niepokojąco obojętny. - Odbudowanie zniszczonego zaufania też jest ciężkie, nawet jeżeli wiesz, gdzie pojawił się błąd.
-...Jestem uparty. - Powiedział tylko, a jego oczy intensywnie wpatrywały się w jej twarz.
Odłożyła notatki.
-Ja również. - W tej chwili nawiązała się między nimi jaskrawa nić rywalizacji. Za punkt honoru ustanowili sobie dopięcie swego w tej kwestii: Lurk udowodni, że ta sprawa jest już beznadziejna i najlepszym wyjściem będzie zostawienie jej w spokoju, Thomas zaś uzmysłowi jej, jak bardzo jest w błędzie.
Konsekwencje tego są jedną, wielką tajemnicą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz