Stado tłustych od pożerania zwłok kruków wzbiło się w powietrze, kracząc przeraźliwie. Młóciły obszarpanymi skrzydłami gęste od smrodu zgnilizny powietrze wznoszące się nad budynkami umierającego miasta, aż nie osiadły całym stadem na o wiele odleglejszej rzeźni – liczyły, że dorwą się jeszcze do ochłapów z ogromnych bestii. Na uliczce poniżej, dwa ciała ofiar plagi niknęły wśród kotłujących się ciałek szczurów, które bez opamiętania rwały ogromne kęsy i pochłaniały nawet kości, przez co, kilka minut później, po trupach nie było nawet najmniejszego śladu.
Lecz nie tylko przez zwierzęta stąpanie po ulicach było niebezpieczne.
Średniej wielkości stado szczurów chciało udać się po skończonym posiłku na poszukiwanie kolejnego ścierwa; nagle jednak butelka sikacza z płonącą szmatą w lufie zderzyła się z ulicą w samym jego centrum, a płomienie wystrzeliły na boki wraz z piskiem małych gryzoni i smrodem palonego mięsa. Płonące smugi rozpierzchły się, uparcie wierząc, że to pomoże im w walce z ogniem. Padały w biegu, topiąc się pod wpływem ciepła.
-Jebane szczury. - Charknął osiłek, rzuciwszy dla pewności jeszcze jedną butelkę. - Nie można normalnie wyjść z domu, bo wszędzie się plączą i srają pod nogi.
-Durna plaga. - Dodał kolejny. - Dobrze, że chociaż interes się kręci i sprzedajemy te lewe remedia. Slackjaw miał świetny pomysł z rozcieńczaniem i ważeniem tego ustrojstwa.
Śmiechy.
-No ba, minęły dwa tygodnie, a nasz magazyn jest pełen złota tych debili. Są tak zdesperowani, że potrafią zapłacić podwójną stawkę, żeby być szybciej w kolejce.
Skręcili w węższą uliczkę, gdzie miał znajdować się dom jednego z zadłużonych delikwentów, ale jedynym, co zastali, były wyważone drzwi i ów człowiek leżący w progu. Z daleka wyglądał, jakby po prostu się przewrócił – żadnych śladów krwi, tylko brud i kurz na jego koszuli – gdy tylko odwrócili go na plecy, dostrzegli cienką linię przecinającą jego krtań.
-Cienie. - Stwierdził jeden z wręcz nabożną trwogą, kopiąc truchło. Krew już dawno zastygła i cudem było, że szczury się na ścierwo nie rzuciły.
-Dlaczego nazywasz ich Cieniami? - Zapytał jego towarzysz.
-Kogo?
-No... Tych gości w strojach wielorybników. - Stwierdził, wzruszając ramionami. Coś co w jego znajomym wzbudzało strach, u niego było ledwo dyskomfortem. - Mówisz o nich jak o demonach, a jestem pewien, że to zwykłe ćwoki, które postanowiły być oryginalne i, zamiast kradzieżą, zajęły się zabijaniem arystokratów.
-Machają nożami lepiej, niż rewidenci i rozpływają się w powietrzu, a ty traktujesz ich jak szaleńców. - Odpowiedział, unosząc brew z konsternacją. - Śmiej się do woli, aż w końcu przyjdzie po ciebie Kemat i jedyne, co będziesz mógł zrobić, to zesrać się w gacie i pilnować, żeby nie wypadło ci nogawką.
-Nie strasz, nie strasz, Duke, twoje „Cienie” to mit. Tego tutaj mogli załatwić Kapelusznicy. Z resztą mogli, zrobili to i zagarnęli nasz hajs. Czuję, że w najbliższym czasie, z naszą pomocą, te obszczymury będą musiały zacząć rekrutację.
-Wiesz, że widziałem nawet jednego z Kapeluszników? Pamiętam, jak dwa tygodnie temu sklepaliśmy go koło mięsnego, a wczoraj błagał o chociaż jedną flaszkę. - Mówiący zapalił cygaro, gdy wspomnienie kulącego się, można by rzec, naturalnego, wroga wypełniło go poczuciem wyższości.
-I co zrobiłeś? - Dopytał się jego ziomek, choć z samego tonu słychać było, że odpowiedź jest dla niego oczywista.
I z równą oczywistością ten pierwszy wzruszył ramionami.
-Jak to co? Bania, bania, w śledzionę go rypłem, kolano, w zęby, a potem... rzuciłem jego truchło tej starej prukwie pod drzwi. Może w końcu zejdzie na jakiś zawał, bo po ostatnim mam jej serdecznie dosyć.
-Mnie to mówisz? - Destylarz charknął i splunął na brudną ulicę. - Te jej ogromne szczurzyska odgryzły mi dwa palce. Pustka pozwoli, żeby się w to żadne złe chujstwo nie wdało. Mam dosyć umierania, jak na jeden tydzień.
-Spokojna twoja zapchlona – zarechotał jego towarzysz i trącił go ramieniem, puszczając jednocześnie dym z ust. - Jak wykitujesz, to biorę wszystko, co tam kitrasz pod pryczą. Czekaj, co ty tam miałeś..?
-Całe nic, bucu. Zatroszczę się, żeby po mojej śmierci jakiś dobroduszny siepacz najpierw odrąbał ci te chciwe łapska, a potem uciął fiuta i cię nim udusił.
Momentalnie uciszył go uderzeniem z liścia. Atmosfera między nimi od razu zrobiła się o wiele bardziej napięta, a pokrzywdzony najwidoczniej nie rozumiał, dlaczego oberwał. Wgapiał się w towarzysza oburzony i tylko ciekawość powstrzymywała go przed oddaniem mu jeszcze mocniej.
-Siepaczy ci się zachciało, cholera. - Warknął może aż nazbyt przejęty osiłek, po czym ruszył przed siebie jeszcze szybciej, zostawiając drugiego w tyle. - Jak tak ci się spieszy do śmierci, to chociaż nie nasyłaj Cieni na nas, tylko idź sam. Nie uśmiecha mi się patrzenie im w te szklane ślepia, zwłaszcza z bliska.
-Dużo o nich wiesz. – Uśmiechnął się z pokpiewaniem mężczyzna. – Więc albo masz bardzo wybujałą wyobraźnię, albo zachciało ci się kręcić z wrogimi obozami, co nie spodoba się naszemu szefowi, jeżeli jakiś lojalny towarzysz zechce mu podkablować.
Podejrzany zbladł praktycznie od razu, przez co z twarzy przypominał trupa, którego przed chwilą widzieli. A więc było coś na rzeczy. I to nie byle co, zważywszy na tak gwałtowną reakcję.
Slackjaw będzie zachwycony, w końcu od dawna sprawdzał swoich ludzi, bojąc się zdrady. Był bardzo wrażliwy na brak lojalności, więc Destylarze stracili już trzech oprychów, na których znaleziono odpowiednie dowody. Jak to już z ich przywódcą było – nie obszedł się z nimi w sposób delikatny i ich głowy do teraz wisiały jako pamiątki w głównej hali.
Niespodziewanie obluzowana cegła rozbiła się na bruku obok nich, na co aż podskoczyli. Od razu zwrócili wzrok ku dachom, licząc na jakiegoś nieudolnie przyczajonego skrytobójcę, jednak jedynym, co mignęło im przed oczami, była ciemna, gęsta chmura; wydawała się skapywać na pobliski budynek czarną, lepką masą przywodzącą na myśl krew.
-Co to za gówno? - Nie mógł się powstrzymać jeden z osiłków, podszedłszy powoli do niepokojącego cieku. Zamoczył w nim tasakowate ostrze i... nic się nie stało. Kompletnie nic. Czarna maź spłynęła ze stali, ale nim dotknęła ziemi, praktycznie rozpłynęła się w powietrzu. - To jakieś czary.
-Dobra, wynośmy się stąd. Jeżeli jest tu jeszcze jedna wiedźma oprócz Łacha, to wolałbym się do niej nie zbliżać. Jeszcze zamieni nas w żaby albo coś równie obrzydliwego. - Ponaglił towarzysza drugi i już miał odwrócić się w stronę miejsca, z którego przyszli, gdyby nie jeden szczegół. - Stary... Tutaj nie było ściany, prawda?
-Co? - Destylarz wetknął ostrze za pas i spojrzał w stronę drugiego. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą była droga pełna śmieci i brudu, stał mur, zupełnie tak, jakby oni przyszli tutaj znikąd, nie było ani uliczki, ani domu truposza, którego znaleźli. Tylko cegły i niepokojąco pulsująca między nimi zaprawa. - O kurwa...
-O kurwa? Tylko tyle? Co to za ciulstwo?!
-Ojciec mi o tym opowiadał. - Wyjaśnił drugi, cofając się w stronę przeciwną do muru, jednak jego plecy napotkały podobną przeszkodę. Byli w pułapce.
-...opowiadał... opowiadał... - Zawtórował mu szept. Nie miał konkretnego źródła, powtarzał za mężczyzną jak echo, przez co ten jeszcze bardziej się spiął.
-Na-Nazywali go Łowcem. Znaczy się... Mówili, że dawno zniknął, że jakaś czarownica, z którą był związany umarła i on razem z nią. - Kontynuował osiłek. Spodziewał się, że i tym razem stwór ów powtórzy jego ostatnie słowa, jednak odpowiedziała mu cisza. Cisza jeszcze gorsza od pisku zbliżającego się, krwiożerczego szczurzego stada.
-...kroyas te kroyas... - warknął Łowiec w końcu, a dwie ściany, szybkim zrywem, przybliżyły się do centrum przestrzeni między nimi. Jeden z Destylarzy zaczął się modlić do bóstw, których dotychczas nigdy nie wzywał, drugi zaś dobył miecza i rzucił nim w mur, licząc, że w taki sposób może uszkodzić tę dziwną istotę. Skończyło się jednak tylko na odbiciu stali, czemu towarzyszył zwielokrotniony echem brzdęk i niezadowolony pomruk.
-Ty idioto, on teraz...
Fergus, chwilę po powrocie ze zwiadu z hersztem, wyruszył na kolejny obchód po okolicy. Czasami miał wrażenie, że był chyba największym pracoholikiem, jakiego Dunwall widziało; zamiast odpocząć, w końcu całą noc hasał ze swoimi dwoma zwiadowcami po dachach, wolał uganiać się za jakimś zapijaczonym Destylarzem, którego i tak zaraz mieli zdjąć. Szef nie zdradził mu szczegółów ani dlaczego ktoś chce się go pozbyć, ani kto chciał się go pozbyć. Po prostu miał wykonać swoja robotę i zgarnąć zapłatę za swój wkład, kiedy truposz już zniknie.
I pomyśleć, że gdyby nie zaczął romansować z czarną magią jeszcze za swojej dawnej, rewidentowskiej kariery, teraz prawdopodobnie mamrotałby pod nosem setną już tego dnia Litanię Białego Klifu, wierząc, że dobra dykcja napełni go jakimś mistycznym płomieniem i mocą do walki z niewiernymi.
Chociaż teraz nie było u niego mowy o dykcji...
Ah, Ferg, ty wisielczy błaźnie!
Skakał między kolejnymi opustoszałymi budynkami, trzymając swój szkicownik pod płaszczem. Rzadko kiedy schodził na dolne uliczki, choć wcale nie wynikało to ze strachu – z dołu ciężej było niezauważalnie śledzić cel. Po podłożu grasowały szczury oraz straż, jedni i drudzy swoją natarczywością skutecznie odwracali uwagę jego potencjalnych ofiar od dachów kamienic, które leżały w jego domenie. Wpadł na odkryte piętro, a stamtąd mackami złapał się wiszącej dalej belki i wylądował na rurze od milczącej od dawna wentylacji. Wszedł przez okno do wnętrza zdezelowanego budynku i już miał skoczyć do kolejnego, odległego od niego na szerokość uliczki, gdyby nie dostrzegł na dole dwóch mężczyzn. Od razu rozpoznał w jednym z nich swój cel, Duke'a Wordena – dokładnie w miejscu, w którym powinien być, według relacji szpiegów.
Naturalnie, zacząłby od razu rysować, gdyby nie pewien szczegół – dwie szaro-fioletowe ściany blokowały mężczyznom wyjście, zupełnie jakby jakiś niezły żartowniś postanowił walnąć na szybkiego dwa mury, żeby dać osiłkom popalić. Delikwenci rozmawiali między sobą gorączkowo, aż w końcu jeden z nich zamachnął się swoim nożem i rzucił nim w ścianę.
Był to tak ciekawy sposób na rozwiązanie problemu, że Fergus aż się przybliżył, zastanawiając, czy kolesie mózgi zostawili gdzieś za rogiem.
-Ty idioto, on teraz...
Dwa mury momentalnie się rozpadły, przybierając kształt dwóch mas czarnego dymu. Kotłowały się, wybrzuszały, cząstki odrywały się od macierzy i z powrotem do niej wracały, a to wszystko działo się z narastającym gwizdem w tle. W jednej chwili, jak na sygnał, dym opadł na bruk i coś z jego wnętrza, świecącego się fioletowym blaskiem, niczym kadzidło Odmieńca, wystrzeliło z dwóch stron na Destylarzy. W chwili, gdy masa dotknęła przerażonych oprychów, całym Dunwall zatrząsł porażający dźwięk podobny do wycia kół pociągu pędzącego po torach.
I tyle.
A raczej Fergus sądził, że tyle, bo gdy tylko to, co uformowało się z mgły, zerwało się do wspinaczki po dachach, zaraz po tym, jak momentalnie pochłonęło dwóch dorosłych ludzi, Wielorybnik Mignięciem ewakuował się z przylegającego do uliczki budynku, by zaraz ruszyć pędem w stronę domu. Słyszał, jak cielsko, mimo eterycznej struktury chmury, uderza w oddali o dachy budynków, dopóki nie był już przy granicy Zatopionej. Zadyszany stał po pas w zamulonej wodzie, pytając siebie, co właśnie zobaczył.
A potem zaczął rysować jedyny wyraźny kształt, który przez chwilę uformował się w gęstym dymie.
Na Odmieńca, co szef na to powie?
Daud opadł na swój stary fotel z taką siłą, że przez chwilę brązowa chmura kurzu formowała nad nim osobny klimat z własnymi zawieruchami i wirami wszelakich wiekowych pyłków. Zdecydowanie gabinet herszta Wielorybników nie sprzyjał przyjmowaniu alergików, więc już trzeci młodzik przylatywał w roli posłańca, ponieważ ich dzielnicowy medyk, Misha, ceniący sobie sterylność, przy ostatniej osobistej wizycie praktycznie wypluł płuca. Uważał to za średnio przyjemne uczucie, więc jeżeli Nożownik chciał obejrzeć sobie jego przepiękną, mądrą, medyczną facjatę, musiał sam się do niego fatygować. Albo poprosić Fergusa o ładny rysunek, choć gdyby rzeczywiście tym Wielorybnika zajął, to jego wizerunek nieulękłego, całkowicie niedostępnego herszta niefaworyzującego nikogo zdecydowanie by ucierpiał.
Westchnął, zniecierpliwiony własnym tokiem myślenia.
Emerytura. Na emeryturę na pewno sobie taki obrazek załatwi. Włącznie z portretem każdego wyrośniętego gówniarza, który wyszedł spod jego skrzydeł i małym szczeniaczkiem dla towarzystwa, gdyby suka Rulfia postanowiła wypełnić swój zasmarkany psi obowiązek.
-Trzech dziobaków opiło się sokiem z butelkowca. - Recytował rekrut, wyrywając mężczyznę z zamyślenia. No tak, miał ważniejsze sprawy od snucia planów na starość.
-Butelkowiec? - Zdziwiła się Billie. Od mianowania zastępcą większość czasu spędzała u Dauda w gabinecie, chłonąc wiedzę z obserwacji szefa. - To jakiś sposób na powolne samobójstwo, czy po prostu skończył się im alkohol, a musieli się czymś napruć?
-Opcja numer dwa – westchnął mężczyzna, skrzyżowawszy ręce na piersi. Jego dzieciaki robiły się z każdym dniem coraz bardziej niesforne, co jego, jako wręcz książkowy przykład dobrej duszy dającej wyrzutkom drugą szansę, przyprawiało o ból głowy. Bo to nie było wcale tak, że Daud nowych Wielorybników znajdował w pustych pojemnikach na tran czy w odpadkach z rzeźni, jak wciskano kit małym dzieciakom. Drużyna skrytobójców składała się z sierot, złodziei i, w rzadkości, ze zrujnowanych materialnie szlachciców, którym wraz z mieniem odebrano możliwość przynależenia do społeczeństwa. Nie mając się gdzie podziać trafiali w końcu do Rudshore, a tam decydowano o ich użyteczności.
Dodał zmartwionym tonem:
-Na Pustkę, byłem pewien, że zażegnaliśmy ten problem rok temu. Ale jak widać, mój wyraźny zakaz nie zrobił na tej bandzie oczekiwanego wrażenia.
Fotel zaskrzypiał głośniej, gdy tylko mocniej naparł plecami na oparcie.
-Może zwykły zakaz nie wystarczy..? - Zagaiła Billie, podchodząc kilka kroków do jego biurka. W jej oczach zaświeciła ta typowa iskra podekscytowania, gdy chciała wyjawić plan, który w danej chwili krążył jej po głowie. - Młodsi nie muszą czuć do ciebie takiego respektu, jak starzy wyjadacze. Choć oczywiście – dodała protekcjonalnym tonem, widząc niezadowolenie wykwitające na twarzy szefa niczym wkurwiona rosiczka – ja wcale ich nie rozumiem. Przecież jesteś Nożownikiem z Dunwall, to samo przez siebie pokazuje, jaki jesteś groźny...
-Jeżeli masz zamiar zaproponować mi możliwość pogadanki na temat szkodliwości butelkowca w zestawieniu z moją szkodliwością. – Uniósł powątpiewająco brew. – To najlepiej przeproś za to, że w ogóle przyszło ci to do głowy i poszukaj Aedana, bo kiep znowu się spóźnia na odprawę.
Kobieta na to zachichotała niecnie.
-Ktoś tu wstał lewą nogą.
Mężczyzna uśmiechnął się widocznie wyssany z energii po nocnym zwiadzie.
-Powiadom Zacharego i każ jego ludziom sprawdzić kwatery. Jak znajdą coś podejrzanego, mają natychmiast meldować. Nie chcemy chyba wyciągać kolejnej gromady z uzależnienia. - Odprawił posłańca skinieniem ręki, a gdy ten zniknął, zwrócił się do kobiety. - To aż tak widać? - Obserwował swoją prawą rękę siadającą na krześle naprzeciwko jego fotela. Nigdy nie mógł się nadziwić, że tak wyrosła i wydoroślała przez te kilkanaście lat, które razem spędzili. Pamiętał ją jeszcze jako małą, zapaloną żeglarkę pędzącą co rano do portu, by obserwować wypływające statki wielorybnicze; wtedy chciała zostać kapitanem jednej z takich machin, jednak w mig pokochała bycie skrytobójcą.
A teraz jej miał powierzyć swoje stadko, gdy nastąpi taka konieczność.
-Dla kogoś, kto zna twoje nawyki, dostrzeżenie tego to nic szczególnego. - Wzruszyła ramionami. - Nie minęła chwila od twojego powrotu i zacząłeś wydeptywać szlaczek na podłodze – wskazała ręką miejsce, gdzie kurzu na podłodze było zdecydowanie mniej. - Potem – kontynuowała – byłeś na tyle roztargniony, że przewróciłeś ten uciążliwy stos papierów leżący na środku gabinetu, podczas gdy normalnie jesteś w stanie go ominąć nawet po pijaku. A teraz tłamsisz to nieszczęsne cygaro, bo prawdopodobnie gdzieś znowu zapodziałeś zapalniczkę. Dodam, że rzuciłeś ją do trzeciej szuflady od lewej w twoim biurku, gdy tylko wróciłeś ze zwiadu. - Zakończyła niedbałym tonem.
Daud zamrugał zaskoczony i automatycznie sięgnął do wspomnianego miejsca, by po chwili wyciągnąć srebrny przedmiot grawerowany w fale i śmigające między nimi wieloryby.
Zagwizdał.
-Dobra jesteś. - Wyprostowawszy lekko pogniecione cygaro, zapalił je.
-Wszystkiego nauczyłam się od ciebie. – Wzruszyła ramionami.
-Przyzwyczaiłem się, że to ja kogoś obserwuję, a nie na odwrót. ...Dziwne uczucie. - Zaciągnął się i wypuścił w eter sporą chmurę dymu. Kobieta rozgoniła go dłonią, żeby przypadkiem nie dostać kłębem nikotyny w twarz.
-Jeszcze trochę mojego bycia zastępcą, a będę mogła napisać o tobie książkę. - Uśmiechnęła się szeroko. - Widzisz te tytuły? „Dziwny przypadek Dauda nocną porą” albo „Aedan znowu okradł Straż, a Daud chce dożyć spokojnej starości”. - Uniosła palec wskazujący, przybierając poważną minę. - Nie, ciebie zdecydowanie najtrafniej opisywałyby dwa inne tytuły: „Chujowy pan domu” oraz „Daud i Wielorybnicy – biografia samotnego ojca z setką pociech na karku”.
-Kochanie, jeżeli ty to opublikujesz to możemy się pożegnać ze zleceniami – odparł widocznie nieprzejęty rozśmieszającą próbą Lurk. - A w takim wypadku nawet Odmieniec nam nie pomoże - dodał nieobecny i znów się zaciągnął.
-To on ci znowu coś powiedział? - Zmrużyła podejrzliwie oczy.
-Powiedział, nie powiedział. - Odchylił się mocniej na fotelu i zapatrzył w sufit. - Coś się zbliża, Billie. Coś złego, a ja nie wiem, jak temu zapobiec. Nie wiem, jak nas od tego ochronić. I obawiam się, że możliwie cało z tego nie wyjdę.
-Nie pieprz głupot, Daud! - Obruszyła się ciemnoskóra. Nie była jedyną osobą wśród Wielorybników, na których chociażby wzmianka o śmierci szefa działała jak płachta na byka. - Co by nie było, przecież sobie poradzimy. Najgorsze jest za nami, jesteśmy najstabilniejszym gangiem w całym Dunwall, a to wszystko dzięki tobie!
-Tu nie chodzi o stabilność gangów, bo nasza pozycja jest pewna. Ludziom w tych mrocznych czasach może zagrażać coś więcej, niż stado szczurów albo tych pijaków z Destylarni, Billie, rozumiesz? - Wwiercił w nią badawcze spojrzenie.
-Nie rozumiem, Daud. Skoro nie szczury i nie gangi, to co? Odmieniec? Podobno nie angażuje się w życie śmiertelników, tylko ich obserwuje. - Rozłożyła ramiona w geście skołowania. Widać, że niezbyt przejmowała się obawami szefa, przyzwyczajona do spokoju zagwarantowanego przez upiorną reputację. Dlatego też ciekawiło ją, co na to odpowie.
-Nie wiem. - Odparł tylko. - Ten nawiedzony matoł nie powiedział mi najważniejszego, jak zwykle. Zostawił tylko tajemnicę.
-Tajemnicę? Ah taak... - odparła jeszcze bardziej nieprzekonana. Nie należała do tych, którzy lubili przejmować się wróżbami i jakimiś zagadkami; jeżeli miała w coś uwierzyć, musiała tego doświadczyć. Dlatego też tak bardzo pragnęła spotkać się kiedyś z Odmieńcem i osobiście z nim porozmawiać. Poprawiła się na krześle. - Więc? Jak ona brzmi?
Coś niespodziewanie huknęło w blachę zasłaniającą jedno z wybitych okien. Przekleństwa i wciąż rezonujący odgłos wibrującej stali uświadomił dwóm skrytobójcom, jak mocno ów jegomość musiał przytulić się do przeszkody i jak mocno oddała mu ona za tego przytulasa.
-Już jestem, szefie! - Wciąż nienaturalnie wysoki głos Aedana rozbrzmiał w pomieszczeniu, gdy Wielorybnik wsunął się obolały do środka. Był na tyle szczupły, że bez problemu wcisnął się przez szparę między futryną i blachą. - Ta ściana mnie zaatakowała!
-Ciebie wszystko atakuje, Aed. - Zauważyła trafnie Billie, wykręciwszy się w jego stronę jak mokra ścierka. Czuła, że jeżeli jej przyjaciel wyda z siebie jeszcze kilka podobnych pisków, to niekulturalnie ryknie śmiechem. Starała się jednak zachować profesjonalnie w obliczu tak ciężkiej próby. - Martwiliśmy się, że nie dotrzesz tutaj w jednym kawałku.
-Ale, jak zwykle, nieszczęśliwie nic cię po drodze nie zjadło. - Dodał herszt, siląc się na pogodny ton.
Młody Wielorybnik wyszczerzył na to zęby w promienistym uśmiechu, by praktycznie dokicać do biurka, pląsem godnym zawodowej baletnicy.
-Martwiliście się o mnie? Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie poruszyło mnie to do głębi! - Oparł się rękami o oparcie krzesła Lurk i dodał pewnym tonem. - Choć, oczywiście, nie dziwi mnie, że zależy wam na tak wybitnej jednostce jak ja. Przecież... - Urwał na moment i przyjrzał się bliżej Daudowi, który najwidoczniej już na samym początku jego autoadorującego monologu pogrążył się we własnych myślach. Chłopak stwierdził z oburzeniem, że tak być nie powinno, więc w nagłej potrzebie atencji ze strony swojego zwierzchnika, postanowił zwrócić się do niego bezpośrednio. - Szefie, moja ty ukryta perełko we wnętrzu najobrzydliwszego skorupnika. – Słodkość biła z niego tak potężna, że wciskana przez tors chłopaka w krzesło Billie powinna automatycznie dostać cukrzycy. - Masz może na sobie majtki w gwiazdy?
-Nie, a czemu? - Spytał podejrzliwie herszt, podnosząc na niego wzrok.
Aedan z wyszczerzem od ucha do ucha odsunął się od Wielorybniczki, by z nikim nie dzielić się pewnymi oklaskami za tekst.
-Bo masz dupcię nie z tej ziemi.
Sekundę po tym biedak znów rąbnął w blachę, wgnieciony Podmuchem.
Daud i Lurk ukrywszy z zażenowaniem twarze w dłoniach, zastanawiali się przez moment, jak poronione nasienie spłodziło takiego absztyfikanta, jednak mężczyzna po kilku chwilach pozornego skrępowania zaczął nieprzyzwoicie chrząkać, zasłaniając usta ręką, na której jeszcze jarzył się użyty przed chwilą Znak.
-Na Pustkę, ciebie naprawdę to bawi? - Kobieta nie dowierzała, wgapiając się w trzęsącego Nożownika jak w rapującą ośluzę. Ten jednak, zamiast odpowiedzieć, podniósł się ze swojego fotela i racząc rzężącym rechotem, odegnał parkę młodych skrytobójców ruchem ręki. Choć oczywiście delikwent, przed chwilą uczący się latać, nijak tego nie zauważył.
-Idźcie już, późno się robi. - Odwrócił się do nich tyłem, a dźwięk odpalanego parowca, potocznie nazywany śmiechem Dauda, wciąż roznosił się po pomieszczeniu.
-Wiedziałem, że zadziała! - Wypiszczał zwycięsko Aedan gdzieś między pogiętymi blachami. Billie wstała, niepewna czy najpierw mu pomóc, nim wykituje z przedawkowania samozachwytu, czy wyciągnąć od Dauda słowa Lewiatana. Herszt jakby czytał jej w myślach; uspokoiwszy się względnie, wyjaśnił:
-Echo. - Na jego ustach wykwitł uśmiech podobny to mimiki nauczyciela, który dał swojemu uczniowi jedno z trudniejszych zadań. A potem Nożownik Mignął, zostawiając Billie ze skrzywioną miną i stękającym przyjacielem.
Właz kanalizacyjny drgnął lekko, gdy ktoś począł madrować przy nim od spodu. Na ten nietypowy dla pokrywy od studzienki ruch kilka wychudzonych szczurów zerwało się do ucieczki, spodziewając się, że w chwili jej otwarcia pojawi się coś, co ewidentnie nie pozwoli im tak po prostu pogmerać w śmieciach przez jeszcze jedna chwilę. Tym czymś okazała się głowa odziana w gazową maskę i skórzany kaptur, przez co stała się łudząco podobna do naprawdę wyrośniętego kreta. Rozejrzała się po okolicy i zorientowawszy się w terenie, miała wrócić z powrotem do kanałów, gdyby nie druga, która wcisnęła się między nią a krawędź otworu, niczym otyła ośluza między śmigła śruby statku.
-Ale tu capi… - stęknęła Adhara, poluźniając paski i odchylając nieco maskę, żeby nałapać choć trochę mniej zatęchłego powietrza. W tej chwili ryzyko zarażenia plagą wydawało się mniej przejmujące, niż możliwość wiekuistego przeżarcia płuc niezbyt kuszącymi oparami miejskiego podziemia bądź, przy gorszych wiatrach, tragicznej śmierci w wyniku zaczadzenia naturalną atmosferą kanalizacyjnego biomu.
-W kanałach? Niemożliwe. Spodziewałem się raczej lawendy i aromatu grzanego wina – odparł Thomas, by zaraz po tym szturchnąć ją łokciem. Jakby otwór, w którym się ściskali, nie był wystarczająco ciasny.
-W takim razie, szczęściarzu. – Zerknęła na niego, a kąciki jej ust lekko się uniosły – musiałeś biegać po ściekach w mieście, gdzie ludzie pierdzieli imbirem i srali kwiatami. Tylko pozazdrościć!
-Nie zapomnij, że szczury tam były różowe, a płaczki recytowały teksty serkeńskich piosenek o miłości – wyszczerzył się pod maską.
-Tych piosenek? – Dziewczyna nie wydawała się zbyt pocieszona wspomnieniem specyficznych utworów. – No to teraz już wiemy, co ukształtowało w tobie tak koszmarny gust muzyczny.
Jej towarzysz przewrócił oczami.
-Kiedyś jeszcze zatęsknisz za moją harmonijką – poklepał się po kieszeni ze wspomnianym instrumentem i począł mozolnie, bo wciąż było ciasno, schodzić po drabince z powrotem w głąb kanałów. – Jeszcze tylko kilka przecznic, w mig się z tym uporamy, a potem do chałupy. – Obwieścił. W połowie drabiny normalne schodzenie mu się znudziło, więc ześlizgnął się z niej jak z nasmarowanej olejem rury, bo obecność towarzyszki na szczęście nie rozciągała się na cały obszar wspinaczkowy.
-Płaczki tu idą. – Doszła do niego informacja z góry. Zerknął w stronę Wielorybniczki, niepewny, co ma z tą jakże ważną informacją uczynić.
-To może zejdź na dół i pozwól im iść dalej bez ryzyka wpadnięcia do kanałów? – Jego propozycja była prosta oraz zapewniała same profity. Trzeba było naprawdę siebie nie szanować, żeby z niej nie skorzystać… Niestety ściekowa obserwatorka zamiast odpowiedzieć tupnęła nogą w szczebel, niczym nabuzowany królik i nawet o milimetr nie obniżyła swoich współrzędnych.
Nagle jak nie nabrała gwałtownie powietrza, jak nie drgnęła z podekscytowania w okrągłym otworze, jak nie złapała się za głowę, zobaczywszy na zewnątrz coś, co poruszyło ją do głębi.
-Thomas! – Próbowała zawołać go szeptem, ale wyszło z tego coś na rodzaj pisku rannego oficera straży. – Chodź tu! Szybciutko! Musisz to zobaczyć!
Na początku wezwany miał zamiar niepostrzeżenie oddalić się od zafascynowanej znajomej i zaczekać w miejscu o wiele bardziej oddalonym od stada płaczków, ale po chwili stwierdził, że co ma do stracenia oprócz życia i cennego czasu?
Po kilku chwilach pełnych przekleństw w końcu wgramolił się do otworu, który przez moment jego nieobecności ani myślał się choć ociupinkę rozszerzyć, przez co zaczął czuć się jak za kratkami. Jego towarzyszka się tym nieszczególnie przejęła – ujęła w dłonie jego głowę i ostrożnie nakierowała ją na grupkę płaczków przeszukujących śmieci.
-Widzisz? – Spytała z nadzieją w głosie, ale Thomas niewzruszony tylko uniósł brew pod maską.
-Widzę płaczki. Widzę też, że jeden nie ma nogi i… - Urwał na moment, ostrożnie kładąc rękę na jej głowie i pchając w dół, insynuując delikatnie, by opuściła to miejsce. Chuchro jednak było tak uparte, że ani drgnęło.
-I? – Dopytywała dziewczyna. Gdyby w tej chwili miała zamienić się w zwierzaka, stałaby się koszatniczką po trzech esspresso.
-…i boję się, że osoba po mojej prawej zasmakowała w trupich miłosnych uniesieniach. – Zakończył, by spojrzeć na nią z dezaprobatą. Dezaprobatą, którą Adhara dostrzegłaby, gdyby nie dwie pary szkieł, które konsekwentnie uniemożliwiały odgadnięcie emocji noszącego osobnika. Zwłaszcza przy ostrym słońcu.
A czego człowiek nie widzi, to go nie zaboli, więc zniecierpliwiona Wielorybniczka postanowiła po prostu przejąć inicjatywę i wskazać palcem na konkretną parę płaczków trzymającą się na uboczu. Co było wyjątkowego w tych dwóch osobliwych stworzeniach? Czyżby Adhara dostrzegła w nich obietnicę wyleczenia zarazy? Przebłyski ludzkiej świadomości w brutalnej rzeczywistości żywego trupa? A może jakąś znajomą twarz nieszczęśnika, który nie umknął straszliwemu losowi?
Nie, to coś o wiele lepszego.
-Całują się.
-…co? – Thomas miał wrażenie, że się przesłyszał.
-Całują się. Edward i Marianna. – Powtórzyła niewinnie, by nagle klasnąć w dłonie, śmiejąc się przy tym, niczym nastolatka, która właśnie zobaczyła swojego młodzieżowego idola. – To jest tak cholernie urocze, że zaraz chyba do nich.
Czy ona naprawdę ich nazwała?
-Nie! Zabraniam ci! – Musiał ją przytrzymać, żeby nagle nie wyskoczyła na biednych zarażonych i Odmieniec jeden wie, co im zrobiła. – To plaga, Adhara, przecież się…
-Ale nie widzisz tej kwitnącej między nimi miłości?! Tego gorącego uczucia, które aż się prosi, żeby je kontemplować i podziwiać? – Wskazywała na obiekt swoich westchnień, niczym rewident na możliwego heretyka.
Skrytobójca nabrał powoli powietrza i znów spojrzał na parę płaczków, coraz mocniej naciskając na głowę niepoprawnej romantyczki obok.
-Mała, oni się nie całują. – Zrobił dramatyczną pauzę. – Oni pożerają sobie ryje!
Wcale nie przejmował się, że wypowiedział to autentycznie na głos, dopiero nagła cisza uświadomiła go, że popełnił błąd. Całe radosne stadko truposzy wpatrywało się w nich bladymi, zakrwawionymi ślepiami, najwidoczniej łącząc wątki. Edward znieruchomiał, przeżuwając do końca policzek swojej Marianny.
A potem wszyscy ruszyli z kopyta.
Jak na złość, otwór kanalizacyjny postanowił przeszkodzić im w szybkiej ucieczce; przez chwilę miotali się panicznie, wymyślając to nowe przezwiska dla tej felernej dziury w ulicy, aż w końcu Adharze udało się wcisnąć do środka. Nie przejęła się wcale obecnością drabiny, tylko runęła jak kamień prosto w szlam. Już chciała wydać okrzyk zwycięstwa, gdyby nie drugi kamień, który wgniótł ją w maź tak mocno, że głową przywaliła w dno kanału. Ktoś pociągnął ją gwałtownie, a gdy udało jej się ustać na nogach, popędziła za starszym Wielorybnikiem, w myślach żegnając się rzewnie ze swoimi zakochanymi płaczkami. Już więcej ich nie zobaczy…
Marianna z rozpędu wpadła w otwór kanalizacyjny, a odstający szczebel drabiny oderwał jej głowę.
Manekin aż zatrzeszczał, gdy herszt rąbnął go w szyję ostrzem noża, które wbiło się w drewno, jak gdyby było z waty. Mężczyzna mało delikatnie wyjął stal z zagłębienia i zważył broń w dłoni, przyglądając się jej krytycznie, mimo widocznego uszczerbku na drewnianej figurze. Dawno jej nie ostrzył i wprawna ręka bez trudu była w stanie ocenić, że nóż nie działał tak skutecznie, jak powinien. A co za tym szło, przy następnej walce mógł zawieść, a na tym mu chyba specjalnie nie zależało. Zwłaszcza po tym, co nagadał mu Odmieniec i jak wielki niepokój przeżerał go od środka.
Na początku rozmowa wcale nie zapowiadała takiego stanu rzeczy; czarnooki bękart pojawił się przed nim z tym typowym, wymagającym uśmieszkiem na ustach, zaprosił go na krzesło, które z nagła zmaterializowało się obok bóstwa i zaczął go zwyczajnie o wszystko wypytywać, jak ciekawska sąsiadka. To o Znak, to o runy i po prostu o arystokratów, których ostatnimi czasy pozbawił życia osobiście.
A potem spytał o wiedźmy, jakby sam nie wiedział, że to dla niego drażliwy temat.
Choć wraz z wspomnieniem o tych zdradliwych sukach w jego głowie zabłysła czerwona lampa – bo i czemu Odmieniec miałby o nich wspominać, gdyby nie knuły czegoś poważnego? I to durne słowo… Przecież nie trwonił głosu na coś bez znaczenia.
I jednocześnie potwierdził jego obawy.
Od bardzo dawna czarownice nie kojarzyły się Daudowi z niczym bezpiecznym i poprawnym; stosowały ten aspekt magii, który był mu zupełnie obcy, poświęcały ludzi do swoich plugawych rytuałów, aż w końcu te najpotężniejsze potrafiły nawet sprzeciwić się samemu Lewiatanowi i pozbawić naznaczonego jego Znaku, jakby była to plama, którą można zetrzeć starą szmatą. A to tylko kilka powodów, przez które wolał ich nie spotykać, a jeżeli już musiał, to nie robił sobie w nich wrogów. Na początkach swojej kariery skrytobójczej nie przypuszczał nawet, jak przesiąknięte niegodziwością one były.
Gdyby w ogóle miał prawo je oceniać.
Kolejne dwa zamachnięcia ponownie zatrzęsły manekinem, ale jemu to nie przeszkadzało – machanie nożem jak na razie było jedyną drogą, dzięki której mógł się wyładować. Nie potrzebował rozmów, rozkładania na czynniki pierwsze swojego serca, by tylko poczuć się lepiej. Wolał walczyć, a jego prawdziwą terapeutką była broń, która nie raz uratowała go od rychłej zguby. To jej przypadło przekleństwo rozumienia go.
Zrobił zwód, jakby drewniana kukła mogła coś mu zrobić i niemal natychmiastowo wbił w drewno krótki stalowy bełt. Głuchy huk rozniósł się po pomieszczeniu, pozostawiając po sobie specyficzne brzęczenie jeszcze drgającej strzały.
Warknął mimowolnie, widząc, że pocisk nie trafił idealnie w serce, tak jak powinien, za to wystawał z „ramienia” manekina. Gdyby miał do czynienia ze strażnikiem, ten mógłby nie ulec bólowi i wykonać jeszcze jeden zamach. Herszt począł się zastanawiać, czy to przez sprzęt, czy przez niego samego. Ostatnimi czasy był zbyt zajęty, by zatroszczyć się choćby o swoje narzędzia pracy, co wcale nie napawało go optymizmem. Zdawało mu się, że z każdym dniem wszystko robi wolniej; coś, co było jego dotychczasowym zwyczajnym obowiązkiem, który trzeba było po prostu wykonać zamieniło się w próby tego samego, gdy przyłapywał siebie na rozmyślaniu nad ich przyszłością.
Nawet i bez słów Odmieńca jego instynkt przetrwania podpowiadał mu, że aktualny stan rzeczy może ulec gwałtownej zmianie, nie dzielił się jednak tymi przypuszczeniami, sądząc że to tylko czarnowidztwo w czasach powodzenia. A potem tak duży oddział rewidentów z pozytywami zaatakował ich na ich własnym podwórku, wybijając mu część obiecujących rekrutów. Z jednej strony cieszył się, że wśród martwych nie było nikogo z ich starej zgrai, ale wciąż na sercu ciążyło mu, że pozwolił na śmierć jeszcze praktycznie dzieci.
Wyciągnąwszy bełt Przyciąganiem, podrzucił broń w dłoni i po raz kolejny napadł na nieszczęsnego niezbyt żywego przeciwnika i być może skróciłby go o głowę w gwałtownym napadzie złości, gdyby nie nagłe pojawienie się Fergusa w linii szarży. Z ledwością go ominął.
-Fergus, do jasnej Pustki, życie ci niemiłe?! – Nie omieszkał warknąć na swojego podwładnego, wtedy jednak zauważył, jak roztrzęsiony on był. Obkurzony i obszlamiony zaciskał kurczowo palce na zmiętej w biegu kartce, dysząc przy tym przez maskę, jakby właśnie się dusił. Daud poczuł ukłucie niepokoju. – Co się stało?
Wielorybnik na samym początku oddał mu kartkę, rozluźniając się przy tym, jakby jakiś wielki ciężar został mu ściągnięty z barków. Nim jego herszt jednak zdążył chociażby połowicznie rozłożyć zwitek papieru, skrytobójca zaczął intensywnie gestykulować. Nożownik zmuszony był go uspokoić, nim w końcu ten był w stanie skupić się na jego słowach i się do nich dostosować.
-Napisz mi to na kartce – polecił spokojnym tonem. Fergus tylko pokiwał szybko głową, otworzył swój szkicownik i jedynym dźwiękiem na sali treningowej stało się głośne skrobanie. Aż nagle Daud zaklął tak siarczyście, że nawet portrecista spojrzał na niego ze zdziwieniem.
Gdy tylko herszt rozwinął zgiętą kartkę, jego oczom ukazała się czarna, rozmazana plama przywodząca na myśl jedne z najplugawszych odmętów Pustki. Daud od zawsze wiedział, że Fergus ma zdolność niemal idealnego odtworzenia chwili, jednak ten obraz wydawał się tak niepokojący, że Nożownik mógłby przysiąc, że po plecach przeszły mu ciarki. Niewyraźny kształt wyzierał spomiędzy smug dymu, z jednej strony przypominał kozę, z drugiej coś nierealnego, wręcz potwornego. Bladą paszczę wpatrującą się w niego, jak tylko drapieżnik może patrzeć na ofiarę.
A zaraz potem otrzymał drugi papierek. Szybko obiegł wzrokiem jej treść, po czym spojrzał na Fergusa z powątpiewaniem.
-Jesteś pewien, że to widziałeś? – spytał, starając się wyglądać na nieporuszonego. Pamiętał tę istotę jak przez mgłę, ale wciąż wzbudzała w nim te same emocje, nawet na kartce. Do tego jego Wielorybnik spotkał to coś biegające od tak po mieście. Świadom był, że nikt niewtajemniczony nie mógł od tak tego sobie wymyślić, a na terenie całego Dunwall były tylko dwie osoby wiedzące cokolwiek. Resztę wyrżnęły wiedźmy.
Zmiął obydwie kartki w ręce i wcisnął je do kieszeni. Możliwe, że właśnie otrzymał pierwszą wskazówkę do zagadki rzuconej mu przez Odmieńca. Z jednej strony był tym podekscytowany, z drugiej powoli przejmował go niepokój.
Odprawił roztrzęsionego jeszcze Fergusa na kolejkę whiskey, a sam poszedł aż na granicę Zatopionej Dzielnicy z Dunwall. Musiał złożyć komuś niespodziewaną wizytę, choć niezbyt uśmiechały się mu jakiekolwiek układy z wiedźmami.
-Czyli główne drzwi są zamknięte na cztery spusty – mruknęła Adhara, obserwując mieszkanie swojego najbliższego celu.
Budynek nie wyróżniał się niczym szczególnym spośród pozostałych starych kamienic – wykonany z czerwonej, mającej już za sobą najlepsze lata, cegły wyglądał jak zdezelowana warownia, a w tym przekonaniu utwierdzały masywne, stalowe drzwi wejściowe, widocznie wstawione wiele lat po wybudowaniu całej konstrukcji. Z doświadczenia wiadomo było, że podczas plagi istniały tylko dwa powody, dla których ktoś poświęcałby małą fortunę na takie zabezpieczenia – albo chciał odgrodzić wnętrze od wędrujących wszędzie płaczków, albo pragnął ukryć pewne naprawdę niewygodne sekrety.
Wielorybnicy prócz swoich typowych letalnych umiejętności musieli też wykazywać się zdolnością logicznego myślenia i naturalną chęcią dociekania wszystkiego, bowiem rzadko kiedy zdarzało się, by cel został im praktycznie podany na tacy, a co za tym szło, za niektórymi truposzami trzeba było się nieźle nalatać. Nawet tej nieszczęsnej lekarki nie udało im się wytropić od razu; początkowo pracowała jako asystentka doktora Galvaniego, aż pewnego dnia zniknęła jak kamfora, jakiś dzień po tym, gdy wyrzucono ją z roboty za coś naprawdę poważnego. Jednak podobnie jak ona sama, wszelakie konkretne informacje o tym incydencie gdzieś się zawieruszyły. Przypadkiem jednak natrafili na trop i to w osobie jednego z szarych półgłówków pojmanych podczas obchodu Dzielnicy. Warto dodać, że ich relacja wcale nie wynikała z długiej, wartościowej znajomości, tylko przestrzeni między jej udami. Dzięki temu chociaż wiedzieli, czego mogą spodziewać się po wnętrzu jej domu.
Dzielnica Rzemieślników przywitała ich martwą ciszą już dawno niedziałających fabryk i szumem wiatru hulającego w popękanych rurach wentylacyjnych. Opuszczone miejsce położone względnie niedaleko epicentrum plagi, najuboższej dzielnicy, której prawdziwa nazwa już dawno odeszła w zapomnienie, zastąpiona wyjaśniającym wszystko Lęgiem, wydawało się wręcz idealnym materiałem na kryjówkę osoby zdeprawowanej.
-Zabarykadowała się tam tak mocarnie, że Aedan nie dał rady tego otworzyć – przyznał Thomas, kucając obok niej. Mieli naprawdę ciężki orzech do zgryzienia, skoro nawet wspomniany oszust i pierwszorzędny złodziej nie zdołał przeforsować wrót.
Wielorybnik obserwował w skupieniu ulice, bowiem kto wie, co zechce pojawić się w tej okolicy? Wskazał palcem na szyb węglowy ukryty w małej przestrzeni między dwoma budynkami.
-To twoja jedyna droga wejścia i być może wyjścia, jeżeli nie uda ci się otworzyć drzwi od wewnątrz.
-To jest jakiś plan. Czego mam się tam konkretnie spodziewać? – Zerknęła na niego z zaciekawieniem. – Jakieś wymyślne pułapki, kochankowie-najemnicy, groźne zwierzęta?
Thomas sięgnął pod kaptur i podrapał się po karku z zastanowieniem.
-Co do pierwszej i drugiej opcji to wątpię, prawdopodobnie nie jest świadoma wykrycia, ale zwierzęta… - Urwał, szukając odpowiednich słów. – Po prostu przypomnę, że najpierw wywalili ją z Akademii, a potem od Galvaniego, możliwe że nie tylko za uwodzenie wszystkiego, co się rusza i jest sztywne. Nie mogę ci obiecać, że zmutowane komary wielkości twojego uda nie przeżrą ci maski. – Zakończył pogodnie, wzruszywszy ramionami.
Dziewczyna uśmiechnęła się na to mimowolnie.
-Dzięki za pokrzepiające słowa. Może załapię się jeszcze na jakieś darmowe kolczykowanie. – Zeskoczyła z dachu, który oblegali, na niższa kondygnację w postaci pogiętego, zdezelowanego stalowego podestu pełniącego niegdyś rolę balkonu.
-Kiedy załatwisz sprawę, daj sygnał to przyjdę po fanty. – Potrząsnął grubym worem leżącym obok niego. Zabójstwo zabójstwem, ale Wielorybnicy mieli również inne źródła dochodu, niż same zapłaty za uciszanie.
Dotarcie do wejścia nie było zbyt kłopotliwe przez panującą w okolicy pustkę, jednak sam szyb okazał się z lekka nie współpracować. Adhara miała doświadczenie w otwieraniu zamków wytrychami skrytymi w małych kieszonkach na rękawicach, jednak robiła to na tyle rzadko i na prostych mechanizmach, że nie potrafiła od tak roztworzyć kłódki zamykającej dwie klapy dzielące ją od wnętrza domu. Nie była też na tyle cierpliwa, by siarczyście nie przeklnąć, gdy jeden z wytrychów bez ostrzeżenia pękł i wystrzelił jej w maskę, jakby chcąc wyśmiać jej starania. Złośliwość rzeczy martwych. W tej konkretnej chwili dziewczyna zapragnęła stać się srogim mścicielem kończącym żywot wszystkich niesubordynowanych wytrychów spłodzonych przez zwinne palce złodziejaszków.
Ale stanie się nim dopiero wtedy, gdy skończy temat lekarki, a co za tym szło…
-Otworzę cię choćby nie wiem co, pieprzony zamku – warknęła wrogo, jakby miało to w jakiś szczególny sposób przekonać szyb do współpracy. Efekt oczywiście był wiadomy, ale czym byłoby denerwowanie się bez obrażania głównego obiektu?
W końcu kłódka puściła z cichym brzękiem, przez co Adhara musiała się naprawdę pilnować, by z nagła nie wyrzucić rąk w górę i nie zawyć tryumfalnie, niczym samiec szczura po udanej reprodukcji. Mogła bez ogródek stwierdzić, że przeżyła właśnie jedno ze swoich maleńkich życiowych zwycięstw.
A potem przypomniała sobie, po co tu jest i cały entuzjazm zniknął, ustępując miejsca niezbyt pocieszonej zabójczyni. Miała robotę do wykonania i to ona powinna w pełni zaprzątać jej głowę.
Odchylające się, skrzypiące odrzwia pozwoliły nikłemu światłu wniknąć do wnętrza pomieszczenia, choć panująca w nim gęsta, wręcz lepka ciemność łapczywie pochłaniała każdy najmniejszy skrawek jasności, niczym potwór z koszmarów. Nie był to wcale zapraszający widok, ale innej drogi wejścia nie było. Dziewczyna odetchnęła, jakby wraz z tym miała wyzbyć się jakichkolwiek emocji i ostrożnie wsunęła się do środka. Jej stopy zachrzęściły nieznacznie na resztkach węgla, na co odpowiedział jej nikły szelest ruszającego się ciała w głębi.
Praktycznie od razu przyłożyła palce lewej ręki do skroni, szepcząc formułę Wzroku Pustki, drugą zaś dobyła ostrze. Całe pomieszczenie praktycznie natychmiastowo rozświetliło się fioletową poświatą, a jaskrawe plamy wokół niej uświadomiły jej, że Thomas wcale nie mógł zmyślać co do tych półmetrowych komarów.
Nie była tutaj sama.
Piwnica budynku okazała się magazynem żywego towaru o najróżniejszej maści i postaci – w pogiętych, pordzewiałych klatkach zatrzaśnięto całe stada wychudzonych szczurów, ptaki pozbawione skrzydeł, z których kikutów sączyła się ropa, a niekiedy białe gnilcożerne larwy. Między nimi zaś znajdowały się prowizoryczne, stalowe siedzenia wykonane z blach i resztek balustrad stalowych balkonów przemysłowych. Siedzące na nich ciemne kształty wydawałyby się martwe, gdyby nie ciche, chrapliwe oddechy, które o dziwo Adhara słyszała przez przysłonę. Albo wmawiała to sobie, rejestrując tylko swoje przyspieszone bicie serca i płytki oddech obrzydzenia.
Odmieńcu, ile w tym musiało się gnieździć zarazy…
Dziękowała wszystkiemu za okrycie, które pozwalało jej aż tak nie czuć tego smrodu zgnilizny, choć i tak zdołał przedrzeć się przez trzy filtry w nosie maski. Gdyby ją zdjęła, zwróciłaby pewnie bigos sprzed klinczu i resztki sumienia, które pozostały w niej po uświadomieniu sobie jednego ważnego faktu. Kiedy wróci tu już po śmierci lekarki, będzie musiała zarżnąć wszystko, co desperacko walczyło tu o życie, żeby nie uwolniło się i nie rozniosło gorzej moru, który wyrzucało z siebie z każdym oddechem.
Wielorybniczka postąpiła kilka niepewnych kroków przed siebie, starając się nie patrzeć na ciała-wraki, jednak wciąż czuła na sobie wzrok pustych ślepi każdej żywej istoty znajdującej się w pomieszczeniu. Aż nagle odnóże spętanej na krześle postaci drgnęło w spazmie, a zduszony jęk zmroził Adharze krew w żyłach, jednak nim odgłos zdążył zamilknąć w mroku, stalowy bełt utkwił w miejscu, gdzie powinno być serce. Nie sadziła, żeby ośmieliła się zabrać pocisk i oczyścić go w ramach oszczędności, nie śmiała nawet pomyśleć, jak zjadliwe cholerstwo osiedliło się na nim wraz z porwanym ścierwem.
Cóż, przynajmniej już wiedziała, że Lydia Rastbert zasłużenie utraciła obydwie posady.
Szybciej, niż początkowo przypuszczała, przybliżyła się do drzwi cienką dróżką między klatkami, modląc się do Odmieńca, by wejście nie było bronione przez kolejną uporczywą kłódkę, z którą musiałaby się męczyć. Nie uśmiechało jej się to nawet bez palącego wzroku na plecach i świszczących, rozpraszających oddechów sugerujących, że za plecami miała możliwych napastników, bądź chociaż coś, co może zaalarmować domowniczkę o nagłym intruzie. Lewiatan na szczęście wysłuchał jej próśb i już po chwili zamykała drewniane drzwi, odcinając się od poczwar.
Dzięki szparom w zabitych deskami oknach pomieszczenie, które, według Dzielnicowych standardów, mogła nazwać dość ubogim i zdezelowanym salonem, było o wiele jaśniejsze od piwnicy i sprawiało wrażenie bardziej przytulnego, chociażby przez fotel. Tego typu meble zawsze kojarzyły jej się z samym Daudem, a co za tym idzie, z domem i namiastką rodziny, która tam na nią czekała. Oprócz tego w kącie pokoju stało obgryzione oraz nieziemsko obdrapane biurko, jakby właścicielka trzymała w domu całe stado dzikich kotów i ich nie karmiła, bądź wściekłego wilczarza uznającego lakierowane drewno za swojego najzajadlejszego przeciwnika.
Adhara od razu stwierdziła, że warto byłoby zajrzeć do tego mebla choćby dla zabicia pierwszej ciekawości, która mimo obrzydzenia wciąż płonęła w niej równie jasno, co w dziecku dopiero poznającym świat. Niestety na drodze pojawiła się pewna przeszkoda, mianowicie wściekły wilczarz uznający lakierowane drewno za swojego najzajadlejszego przeciwnika. I całkiem możliwe, że gości wchodzących do jego domu bez zaproszenia również.
Jedynym plusem tej sytuacji był fakt, że zwierz leżący na zapchlonym dywanie na środku pomieszczenia pogrążony był w głębokim śnie, z pyskiem schowanym głęboko pod skotłowanym kocem. I żeby tam pozostał, wystrzeliła strzałkę usypiającą wprost w jego odsłonięty zad.
Drewniana podłoga nawet nie zaprotestowała, gdy Wielorybniczka przemykała do biurka, jednak gdy już do niego dotarła, zawahała się, spojrzawszy na kłąb futra i materiału za nią. Zmarszczyła brwi, a jej Znak lekko rozbłysnął, rezonując z jej emocjami.
Instynkt podpowiadał jej, że coś jest tutaj całkowicie nie w porządku, nie przez samo pojawienie się tych okaleczonych zwierząt na dole, czy psa. Czuła się, jakby przebywała w centrum czegoś naprawdę niegodziwego, co wręcz przeczyło spokojowi panującemu w całym mieszkaniu. Znajdowała się teraz na parterze, jej ofiara czekała na nią piętro wyżej, ale stamtąd również nie wydobywał się żaden dźwięk. Zaniepokojona możliwym zniknięciem lekarki ponownie posłużyła się Wzrokiem Pustki, który dezaktywował się wraz z błyskiem dziennego światła w „salonie” i zerknęła w górę, przeczesując każdą kolejną warstwę, by w końcu dostrzec ciepłą podłużną plamę leżącą na czymś, co z tej pozycji wyglądało jak łóżko. Całkowicie nieruchoma, co wskazywało na sen, więc Adhara nie powinna mieć żadnych oporów, by wejść na wyższą kondygnację i zakończyć tę skradankową farsę.
Później będzie miała okazję przeszukać to nieszczęsne biurko i szafki podpierające obdrapane ściany.
Jednak gdy tylko postawiła stopę na pierwszym stopniu na piętro, pies za nią zamruczał gardłowo i poruszył się niespokojnie. Wielorybniczka zmuszona była się odwrócić, by na niego spojrzeć, bowiem jej maska nie posiadała takiego obszaru jak „kąt oka”. Zwierzę ponownie zawarczało i poruszyło się pod kocem. Zabawne, dopiero teraz dostrzegła, że nie był to wilczarz, jak wcześniej sądziła; był zbyt chudy i niski w kłębie, nawet jeżeli leżał. Na początku skojarzyło jej się to z człowiekiem, aczkolwiek szybko odsunęła tę myśl na bok. Gdyby takie człekopodobne ewenementy istniały w świecie psów, Rulfio już dawno by jej o tym powiedział.
Kolejny ruch utwierdził ją w tym, że formuła strzałek usypiających musiała ulec w najbliższym czasie wzmocnieniu, skoro ładunek, który dotychczas starczył na dwugodzinne uśpienie dorosłego mężczyzny, teraz był niczym pół tabletki przeciwbólowej przy bólach menstruacyjnych. Zaczęła się zastanawiać czy marnować kolejny środek, czy zwyczajnie go zabić. W końcu miała tylko pozbyć się lekarki i zapobiec temu, co wyczyniała w swoim ceglanym zaciszu.
Westchnęła zniecierpliwiona.
-Miękniesz, Adhara, miękniesz. – mruknęła do siebie, zamieniając strzałkę usypiającą na stalowy bełt lecz w chwili, gdy wycelowała nim w stwora, ten wydał z siebie kolejny dźwięk.
-…mamo? Mamo, to ty? Przyszłaś się ze mną pobawić? – słowa zawisły w ciszy niezmąconej nawet oddechem zabójczyni, której powietrze po prostu stanęło w gardle.
To nie był pies.
Wystarczyła chwila bez odpowiedzi, by dzieciak zaczął wyć.
Bo po co mi mówić, że się wstawiło rozdział na blog, bym mogła skomentować... lepiej ukrywać ten fakt, żebym potem miała wyrzuty sumienia, że komentuję po milionie lat! Q-Q'''
OdpowiedzUsuńOgółem, kurde... po przeczytaniu mam taki dreszcz-ciarek na plecach, bo zajeżdża TYM Dishonoredowym klimatem. To jest tak pięknie, dokładnie i barwnie opisane, że momentami serio się człowiek czuje, jakby stał tam obok Wielorybników (i dochodził ze szczęścia).
Zacznę od ważnej dla mnie kwestii - Aedan i Thusiek życiem, ale ostatnio mocno polubiłam Fergusa i ten rozdział jakoś podejrzanie mocno pchnął mnie z "lubię" do "heeeeeeej, to już nie PSZYJAŹŃ, to zżycie!" w kwestii jego osoby. Fajny koleś. QwQ
Ja wiem, że już to mówiłam i nawet odtwarzałyśmy dogłębniej scenę gorącego romansu Płaczków, ale... ADHARA ZDECYDOWANIE POWINNA DOSTAĆ SZLABAN NA WILLIAMA. Daud tego nie widzi?! Nie dostrzega, że jego ukochana, maleńka córka ma problem?! Q0Q Ona widzi miłość w wyjadających sobie larwy z dziurawych policzków, praktycznie-trupach! *Zabiera do wora całą Williamową serię i idzie spalić* =0=''
Ej, serio, po przeczytaniu na końcu tego "To nie był pies." aż oddech wstrzymałam. takie zabiegi na mnie działają i to mocno... QWQ
Ej, Tama! D:< *Puk-puka w nią. Miotłą.* Leć łapać wenę, tylko w jakimś słoiczku ją zamknij, żeby znowu nie uciekła i pisz mi dalej to cudo, bo tyle kwestii jest tutaj ponapoczynanych i jeszcze nie wyjaśnionych, że normalnie umrę, jak nie dostanę więcej! to będzie ten przykry rodzaj śmierci: "Żebrała o kontynuację, nie dostała, więc zmarła."! D:<
Ale tak serio, wyszło ci po prostu zajebiście, jakbym mogła to porównać do jedzenia, to ten rozdział byłby piętrowym tortem z bitą śmietaną i to takim fest dobrym i drogim. Twórz to cudo dalej, nie poddawaj się i omijaj szerokim łukiem depresję twórczą, bo lud chce więcej Adhary, Łowca, Wielorybników i gorących, Płaczkowych romansów!
Wielorybnicze całuski przesyła spóźniona o milion lat z komentarzem, Zenia. ;3;
Ja nic nie ukrywałam, po prostu czekałam na odpowiednią chwilę, by Cię o tym powiadomić! D:<
UsuńCzyli sukces, tak bardzo się cieszę! Q0Q Widzę, ze ani Ty, ani ja nie nadajemy się na Wielorybników, bo od samego patrzenia na własny mundur możliwie byśmy się wykończyły i nikt by o nas nie pamiętał ;-;
Liczę, że oprócz Fergusa do gustu przypadnie Ci też reszta zgrai, bo w sumie cała się jeszcze nie pokazała, a by wypadało nikogo nie pominąć, czyż nie? A co do Thuśka i Aedana, ja wciąż czekam na shota =n=
Wydaje mi się, ze Daud jeszcze nie wie, jak spaczona jest ta jego przyszywana córusia i żywi wszelkie nadzieje, że Adhara w wolnym czasie zajmuje się tym, czym normalnie zajmują się dziewczynki w jej wieku, to jest przemalowywaniem pokoju na różowo, a nie intensywnym przeżywaniem romansu, nie ważne jak obrzydliwego.
A będę łapać! *Wyrywa jej miotłę i oddaje puk-pukanie* I Ty też się nie leń, bo obawiam się, że uschnę bez kontynuacji o wiele szybciej, niż Ty. I o wiele tragiczniej! >0<
Drogi i dobry tort - to chciałam osiągnąć QnQ
Wysyłam Ci całuski i wagon Wenowych Płaczków! *^*